O polityce, społeczeństwie i gospodarce...

O polityce, społeczeństwie, gospodarce i ludzkiej duszy...

"Wśród ludzi rozpowszechnił się głupi zwyczaj mówienia o ortodoksji jako o czymś ciężkim, nudnym i bezpiecznym. A przecież nigdy nie istniało nic bardziej niebezpiecznego i podniecającego niż ortodoksja" G. K. Chesterton

wtorek, 24 czerwca 2014

Mój przepis na sukces

Przepis na sukces trzeba rozpocząć od właściwej diagnozy sytuacji. Wszelkie choroby i niedostatki muszą być dobrze rozpoznane. Moja ocena współczesnego kryzysu społeczeństw cywilizacji chrześcijańskiej nie jest szukaniem winnych. Jest wołaniem o to aby nie wygłupiać się dłużej, aby przestać się oszukiwać, nie zaklinać rzeczywistości mówiąc: „Przeżywamy wiosnę Kościoła”. Gdyby tak było, nasze społeczeństwo by kwitło, a tymczasem przeżywamy głęboki kryzys na wielu płaszczyznach. Uderzmy się zatem w piersi i wołajmy: „mea culpa”, postanówmy poprawę i na nowo zwróćmy się ku Chrystusowi.

Tekst będzie składał się minimum z trzech części:

1. Kryzys wiary jest wielowymiarowy, poczynając od coraz mocniejszego indyferentyzmu religijnego (wszystko jedno w co się wierzy byle w coś wierzyć) i relatywizmu moralnego wśród młodzieży, poprzez infantylizm form religijnych, odpychający większość dojrzałych mężczyzn, na antropocentryzmie kończąc.

2. Kryzys ludzkich priorytetów. Wartości ponadczasowe wypierane są przez chęć konsumpcji, narcyzm, hedonizm, egoizm, ucieczkę przed trudem i cierpieniem. To się przekłada na kryzys ról społecznych i kryzys rodziny. Duży kryzys władzy polegający na utożsamianiu władzy nie ze służbą i odpowiedzialnością, ale wręcz przeciwnie, z korzystaniem z przywilejów, nadużywaniem władzy dla własnych korzyści, tyranią, przemocą.

3. Recepta na kryzys, czyli zwrócenie się ku Bogu, odbudowanie zdrowej komórki rodzinnej dzięki właściwej formacji, dzięki powrotowi do naszych katolickich korzeni, do klasycznego modelu rodziny. Jakie rodziny, taki poziom życia religijnego, społecznego i politycznego.

KRYZYS WIARY

Wydaje się, że główną przyczyną kryzysu wiary obok ataków na Kościół, które istniały na przestrzeni całej historii, jest osłabienie przez Kościół i jego wiernych własnej tożsamości. Apogeum tego miało miejsce w drugiej połowie XX w. ale oczywiście te działania rozpoczęły się o wiele wcześniej i mają miejsce do dnia dzisiejszego. W samym Kościele głoszenie pełnej jedności i pełni Prawdy (w Kościele katolickim) stało się niewygodną przeszłością, z którą jakoś trzeba żyć i się tego wstydzić. Jeśli przyznajemy dziś, że pełnia prawdy jest w Kościele katolickim to za chwilę bardzo za to przepraszamy i wyjaśniamy, że wszyscy inni też mają ziarna prawdy. Ta postawa w sposób oczywisty prowadzi do rozwodnienia katolickiej nauki i poczucia wśród młodzieży, że wszystkie religie są dobre i mają tyle samo prawdy. Współcześnie przeżywamy ogromny kryzys katechizacji. Nie wiem czego dziś uczą się dzieci na lekcjach religii poza pacierzem i jakimiś formułkami Sakramentów, ja niewiele z tego pamiętam… Były jeszcze filmy o moralności, aborcji itp. Ale tu jest jakieś ogromne zaniedbanie. Jeśli młody człowiek pozostaje na poziomie konsumenta i nie jest zdolny do zgłębiania swojej wiary, to czy będą go interesować autorytatywne zakazy czy nakazy? Nie, mowa o elementach katolickiej moralności bez przekonania do całej teocentrycznej antropologii nie ma większego sensu. Młody człowiek musi zrozumieć, że nauka Kościoła nie jest wyssana z palca ale jest prawdą o nas, objawioną w Piśmie i poprzez apostolską tradycję. Gdyby w szkołach uczono myślenia, byłaby szansa, że młody człowiek sam dojdzie do wniosku, że warto wyznawać Prawdę, tylko i wyłącznie. A zatem gdyby wiara katolicka nie była JEDYNĄ prawdziwą, wyznawanie jej nie miałoby sensu.

Jeśli wiara katolicka nie jest prawdziwa, niech każdy z nas zajmie się poszukiwaniem pełni prawdy poza Kościołem. To jest dla mnie jedyne sensowne rozwiązanie, które mogę zaproponować. Zadowalać się tym, że to ładna dekoracja dni świątecznych, ceremonie rodzinne, tradycja? Człowieku, a po co ty żyjesz? Zadaj sobie to fundamentalne pytanie! Po co ty żyjesz? Jeśli po to żeby być trochę lepiej rozwiniętym zwierzątkiem, bo z własną kulturą i bardziej zaawansowanym aparatem komunikacji ale jednocześnie w jakiejś wymyślonej sobie fikcji, to istotnie twoje życie nie ma większego sensu niż życie świni w chlewie!... Ale z kolei, jeśli wyznajemy wiarę katolicką z powodu prawdy, którą ona przekazuje, to nie powinno cię interesować to żeby ksiądz czy biskup mówił to co chcesz usłyszeć, ale to aby mówił prawdę. W tym ksiądz jest wierny Chrystusowi, i w tym powinna być mierzona jego wartość. Powinien wbrew wszelkim przeciwnościom, „w porę i nie w porę” głosić prawdę.

Interesuje nas prawda, odkryliśmy ją w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła, czyli przekazie ustnym pochodzącym wprost od Apostołów, następnie potwierdzonym przez szereg soborów powszechnych. Zgodnie z naszą wiarą Objawienie dokonało się w Jezusie Chrystusie. Apostołowie nam to przekazali. Aż do Paruzji żadna kreska w Prawie nie zostanie zmieniona. Czy możemy w tej sytuacji uznać, że nasza wiara może ewoluować w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku i nadal będziemy katolikami? Nie, przecież to są jakieś brednie. Jeśli ktoś znosi swoją nauką to co zostało nam Objawione w Piśmie i Tradycji, ten jest pospolitym kłamcą. W przeciwnym razie, gdyby uznać ewolucję dogmatów (potępioną przez papieży) to Pismo Święte przestaje mieć jakąkolwiek wartość, no i znowu wiara katolicka (powszechna, a zatem dostępna dla każdego) nie ma żadnego sensu. Tak, Objawienie jest ponadczasowe i żadne dziejowe zawieruchy nie są w stanie naruszyć jego wiecznego przesłania. Próba dostosowania się do świata kończy się raczej powielaniem błędów współczesności, niż naprawą tegoż. To jest bardzo ciekawe bo przecież przez wieki w Kościele bardzo dobrze rozumiano, że odpowiedź Kościoła na aktualne czasy to z jeszcze większą mocą głoszenie nauki Chrystusowej, kładąc akcenty na te elementy Objawienia, z którymi świat aktualnie ma największe problemy. A dziś robi się zupełnie odwrotnie tj. te elementy nauki, które mogłyby kogoś urazić, gdyż z nimi wielu ludzi ma problem są czymś wstydliwym, pomijanym.

Jeśli wiara katolicka jest prawdziwa to czy to jest bajeczka dla małych dzieci czy raczej poważna sprawa dla dorosłych? Oczywiście to drugie ale obserwując formy religijności wielu współczesnych grup katolickich ma się wrażenie, że jest to bajka dla małych dzieci. Nie chodzi mi tu zupełnie o to aby odbierać dzieciom katechezę, modlitwę, uczestnictwo w liturgii… O nie. Zupełnie krótkowzroczne jest jednak dostosowywanie form modlitewnych oraz sposobu głoszenia wiary do poziomu dzieci. Przecież same dzieci tworzą sobie w umyśle pewną hierarchię wartości. Bardzo łatwo rozróżnią te sfery życia, które są przez dorosłych traktowane zupełnie serio oraz te, które są traktowane z przymrużeniem oka. Infantylizacja wiary powoduje u dzieci zamęt. Czemu mają się zachowywać w kościele poważnie, jeśli sami dorośli dostają w nim małpiego rozumu i zachowują się w nim jak dzieci?

Wychodzą teraz takie książki jak np. książka pt. „Dlaczego mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła?”. Próbuje się w nich uzasadniać, że mężczyzna potrzebuje działania, zupełnie pomijając fakt, że sam aktywizm nie zaprowadzi nas do kontemplacji Wszechmogącego Boga. Nie, nie, nie! Nie tu leży problem. Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła, bo od czasu przemian soborowych nie są w nim traktowani poważnie! Infantylizacja form liturgicznych urąga męskiemu poczuciu przyzwoitości i powagi. To jest logiczne, coś co jest niepoważne nie może być prawdziwe. Czy konsekracja w tandetnym plastikowym ornacie, w otoczeniu dekoracji rodem z jakiejś przytłaczającej fabryki, z jakimś aktorstwem księdza przed wiernymi i biegającymi wrzeszczącymi dziećmi po kościele, może być autentycznym Przeistoczeniem? Wszyscy, którzy w tym uczestniczą wyglądają z zewnątrz jakby tak naprawdę nie wierzyli w to co się w tym momencie dokonuje! Przeistoczenie chleba i wina w ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa, najbardziej doniosły moment po tej stronie nieba, w czasie którego każdy powinien upaść na kolana i wstrzymać oddech! Poprzez uczuciowe, zewnętrzne, infantylne przeżywanie wiary, współczesny katolik utracił praktycznie zdolność kontemplacji, która jest kluczowa w pogłębianiu osobistej więzi z Bogiem. Kiedyś podejście mojego dziadka do tego tematu było zupełnie dla mnie niezrozumiałe, dla niego dziecinna pioseneczka religijna przed jedzeniem to był „cyrk”, a na stwierdzenie „Nowa Ewangelizacja” pytał się po co ta nowa, a poprzednia zła była? Dziś widzę coraz wyraźniej co dziadek miał na myśli. Kościół nie potrzebuje żadnej Nowej Ewangelizacji. Kościół potrzebuje na nowo wrócić do swoich korzeni, czyli właśnie do tej dobrze sprawdzonej, „starej” ewangelizacji, która była udziałem Apostołów i Świętych, dzięki której Kościół miał wielu gorliwych wyznawców, gotowych nawet oddać swoje życie dla Chrystusa.

Dziś mówi się o głoszeniu kerygmatu. „Nowa Ewangelizacja” najczęściej ogranicza się do prozaicznego powtarzania „Bóg cię kocha”. Nauczanie z ambon krąży wokół relacji z Bogiem ale Boga nie wyjaśnia, nie tłumaczy naszej wiary, nie przestrzega przed błędnymi filozofiami, które dziś skutecznie uwodzą człowieka, tak, że ten zwodzony całe życie ugania się za „wiatrem w polu” i wciąż nie rozumie swoich pogłębiających się problemów duchowych. Wycofaliśmy się z intelektualnej debaty teologicznej w nauce, która przed Vaticanum Secundum była bardzo żywa. Oddaliśmy wszędzie pole marksistowskiemu materializmowi, przytakując, że no tak, nauka i wiara to co innego. Czy to jest poważna Wiara? Nie to jest jakiś żart. Rzetelna nauka i prawdziwa wiara idą w parze, nie może być między nimi żadnych sprzeczności. Przez wieki to Kościół był instytucją napędzającą rozwój nauki, a dziś okazujemy się jakąś intelektualną pustynią, która poza przytakiwaniem mętnym dowodom ewolucjonistów nie jest w stanie wyjść z żadną naukową inicjatywą. A gdzie się podziała dogmatyka katolicka, która jeszcze przed wojną stała na bardzo wysokim poziomie, również w Polsce? Gdzie katolickie życie intelektualne?

My mężczyźni chcemy poznawać wiarę rozumowo, by z jeszcze większym przekonaniem ją wyznawać. Wymagamy wysokiego poziomu intelektualnego księży. Niech się kształcą w teologii, apologetyce, filozofii. Od tego mają być specjalistami. Psychologom, trenerom, coachom już dziękujemy. Dziś mężczyzna, aby jego potrzeby rozumowego zgłębiania prawd wiary zostały zaspokojone: czy podczas niedzielnego kazania, czy w jakieś wspólnocie przykościelnej, musi mieć jakieś ogromne szczęście. Czy to jest poważne podejście do Wiary? O wiele częściej próbuje się z nas mężczyzn zrobić jakieś karykatury człowieka, niezdolne do samodzielnego myślenia. Formacja w wielu wspólnotach nastawiona jest na „formatowanie dysku”. „Odrzuć wszystko cokolwiek myślałeś do tej pory, teraz my będziemy myśleć za ciebie”. Oczywiście głoszenie kazań takich, aby mężczyzna czuł się potraktowany poważnie, wymaga trudu. Nie wystarczy opowiedzieć kilku ckliwych historyjek oraz „Bóg cię kocha”. Nie wystarczy przygotować się do tego konkretnego kazania. Trzeba wykonać dużą pracę intelektualną. Czytać dokumenty Kościoła, nie tylko te mętne z ostatniego soboru ale przede wszystkim te wcześniejsze, które jasno definiują prawdy naszej wiary. Trzeba czytać Ojców Kościoła, Świętych, stale pogłębiać znajomość swojej wiary. Tego my mężczyźni od księży oczekujemy.

Praktyka jest jednak taka, że księża nie znają nawet dokumentów soborowych i posoborowych, na które przecież tak chętnie się powołują. Zaczynam się zastanawiać czego oni się dziś uczą w tych seminariach… W czasie wizyty duszpasterskiej, jakieś dwa lata temu zaczęliśmy rozmawiać o postawie przy przyjmowaniu komunii. Ksiądz, który nas odwiedził, twierdził, że ona nie ma znaczenia, że liczy się tylko nasza postawa w środku. Pomijając to, że tu mamy do czynienia z jakąś postawą gnostycką, która uznaje rozdźwięk między ciałem i duszą jako coś pozytywnego (zgodnie z katolicką teologią ciało powinno być podporządkowane duszy), ksiądz zaczął się powoływać na nauczanie Jana Pawła II. Tak się złożyło, że ja akurat już wcześniej znalazłem dwie wypowiedzi Ojca Świętego, które mówiły zupełnie coś przeciwnego. Umówiliśmy się zatem, że ja księdzu prześlę wypowiedzi papieża, które mówią jasno o tym, że najwłaściwsza postawa przyjmowania Eucharystii to postawa klęcząca, a ksiądz miał przesłać mi wypowiedzi potwierdzające to, co głosił. Oba teksty przesłałem księdzu w ciągu kilku dni. Po kilku miesiącach przypomniałem się księdzu, ale ksiądz wciąż nie mógł znaleźć swojego cytatu i sądzę, że szuka go aż do dnia dzisiejszego…

Wiele duchowych i antropologicznych problemów człowieka współczesnego bierze się stąd, że Bóg został strącony z pierwszego miejsca naszej hierarchii wartości. Współczesny Kościół obrał sobie człowieka jako swoją nową drogę. Czy to nie jest manifest podobny do buntu Lutra? Przecież to nie miłość człowieka prowadzi do poznania Boga ale miłość do Boga prowadzi do poznania człowieka! To Chrystus-Bóg jest Drogą, Prawdą i Życiem, nie człowiek. Tyle razy słyszałem nawet w kazaniach, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu to wszystko inne jest na właściwym miejscu. Bardzo dobrze ale czemu zaraz obok mówi się coś dokładnie odwrotnego? Czemu praktyka duszpasterska pokazuje coś zupełnie przeciwnego? Wszędzie wpycha się rozwrzeszczany antropocentryzm. W seminariach duchownych od teologii większe ma dziś znaczenie antropologia i psychologia. W liturgii ma większe znaczenie spontaniczna twórczość współczesnych nam ludzi, niż to co kształtowało się przez wieki i pochodziło z ustnych podań od samych Apostołów, a zatem i od Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wiara staje się rodzajem psychoterapii, a nie autentycznym kontemplowaniem Boga.

Papierkiem lakmusowym stanu dzisiejszej wiary naszego społeczeństwa jest reakcja nas, katolików na coraz większe zeświecczenie naszego społeczeństwa, na coraz częstsze akty profanacji oraz na demoralizujące i gorszące rozmaite parady i happeningi. Każde tego typu wydarzenie powinno spotkać się z wezwaniem do nawrócenia, pokuty i wynagrodzenia Bogu za obrazę Jego majestatu. Każde tego typu wydarzenie powinno kierować nasze myśli na słowa anioła w Objawieniu Fatimskim: „pokuta, pokuta, pokuta!” Jakże się może ostać nasze społeczeństwo jeśli tak bardzo oddalamy się od Boga, jeśli co chwilę popełnia się przy naszej akceptacji grzechy wołające o pomstę do Nieba? Czy my jeszcze wierzymy w to, że Bóg istnieje? Czy chcemy Go kochać? Czy chcemy aby inni Go również kochali? Dla mnie jest jasne, że gdybyśmy Boga traktowali poważnie, nie pozwolilibyśmy na te wszystkie symptomy moralnego rozkładu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz