O polityce, społeczeństwie i gospodarce...

O polityce, społeczeństwie, gospodarce i ludzkiej duszy...

"Wśród ludzi rozpowszechnił się głupi zwyczaj mówienia o ortodoksji jako o czymś ciężkim, nudnym i bezpiecznym. A przecież nigdy nie istniało nic bardziej niebezpiecznego i podniecającego niż ortodoksja" G. K. Chesterton

wtorek, 17 maja 2011

Na tym tracimy wszyscy

Współcześnie, w katolickich środowiskach akademickich panuje moda na organizowanie konferencji o miłości, o relacjach kobieta-mężczyzna. W tej modzie nie było by nic niepokojącego gdyby nie to, że moim zdaniem, na tych konferencjach zbyt akcentowane są jedne kwestie, a pomijane inne, o czym częściowo już traktował mój poprzedni wpis: http://okiemgenerala.blogspot.com/2011/05/mezczyzna-ojciec-i-kapan.html
Teoretyzowanie o dorastaniu i dojrzewaniu do miłości bez działania, bez realnych relacji z innymi ludźmi, bez poświęcania się dla innych pozostaje nigdy nie spełnionym marzeniem.

„Podłoże klęski stanowi potężna miłość” - jak napisał na swoim blogu Zbigniew Korba.
http://zbigniewkorba.blogspot.com/2010/10/podoze-kleski-stanowi-potezna-miosc.html
Na akademickich konferencjach mamy do czynienia cały czas z oderwanym od rzeczywistości modelem relacji międzyludzkich, pozbawionych odpowiedzialności, realiów życia, a także naszej ludzkiej ułomności. Z jednej strony mówi się o tym, że miłość to nie uczucie, że to wybór, słowo, odpowiedzialność. Z drugiej strony mówi się, że mężczyzna ma odrzucić rozsądek, i rzucić wszystko w imię uczuć (kobieta nie musi tego robić, gdyż uczucia są dla niej czymś o wiele bardziej naturalnym).
Tworzy się znowuż wizję mężczyzny jako natury z góry ułomnej, dla którego jedyną drogą do dojrzałości jest zerwanie ze swym racjonalizmem i przywiązaniem do zasad, i wciągnięcie się w wir uczuć, namiętności. Jak wiemy, mężczyzna sam z siebie jest zdolny do rzeczy jedynie małych, mizernych. Po powrocie z pracy jego najwyższym pragnieniem może być tylko: siedzenie przed telewizorem, czytanie gazety i popijanie piwska – to jest szczyt jego najwznioślejszych ambicji. Taką jedyną alternatywę przedstawia się nam mężczyznom, jeśli nie odrzucimy swej natury i nie damy się porwać uczuciom!

No więc tworzy się pewien mit, że miłość to jest coś co się ogranicza (niemalże) do romantyzmu, liścików, słodkich słówek, namiętności, pomijając o wiele istotniejsze kwestie. Pomijając chociażby dar z siebie, ofiarowanie swojej odmienności, swych specyficznych predyspozycji i zdolności, które są różne i naprawdę kobieta może być daleko kimś więcej niż jedną emocjonalną burzą, i naprawdę mężczyzna może być kimś daleko więcej niż kibicem w kapciach, zawsze wycofanym z życia. Niestety w obowiązującym współcześnie modelu rodziny nie ma miejsca na wolność, indywidualność, miłość i odpowiedzialność. Rodzina już nie jest podmiotem, tak jak to było do tej pory. Rodzina się nie liczy, jej interes nie istnieje. Teraz już liczy się tylko jednostka, tylko jej prywatna realizacja i jej interesy. Ułomne jednostki i ich ułomne interesy. Tam gdzie nie ma wspólnoty, nie może być mowy o miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka, ale teraz już liczy się tylko i wyłącznie „realizacja” jednostki. Cóż to jest ta realizacja, w oderwaniu od nieskończonego szczęścia, jakie zapewnia kochająca się, spójna, dająca poczucie bezpieczeństwa rodzina?
"(...)spotykamy się z niezwykle dziwną sugestią, że ta ucieczka z domu jest ucieczką ku większej wolności (...). Oczywiście dla każdej myślącej osoby sprawa przedstawia się zupełnie odwrotnie. (...) To właśnie świat poza domem jest światem, którym rządzi surowa dyscyplina i rutyna, i tak naprawdę tylko w domu można znaleźć miejsce na indywidualność i wolność". (G. K. Chesterton, "Rzecz pierwsza, czyli dlaczego jestem katolikiem")

Równouprawnienie, tzw. partnerstwo to nic innego jak związek samotnych osób (celowo nie używam określenia „małżeństwo”). Jest to zrezygnowanie z wielce ważnych i odpowiedzialnych, odmiennych i wyjątkowych ról na rzecz przygnębiającej przeciętności.
Pius XI w Casti Connubi (Encyklika o małżeństwie chrześcijańskim) tak pisze o „emancypacji” kobiet: doprawdy fałszywe to wyzwolenie i nienaturalne zrównanie z mężem jest raczej zgubą niewiasty. Stąpiwszy bowiem z iście królewskiego tronu w obrębie domu, na który Ewangelia kobietę wyniosła, popadnie owa kobieta rychło z powrotem w dawną niewolę (może mało widoczną, niemniej jednak rzeczywistą) i będzie znowu tym, czym była w pogaństwie: zabawką mężczyzny.
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_xi/encykliki/casti_connubi_31121930.html

Oboje małżonków tracąc swoje tradycyjne role traci ten iście królewski tron, otrzymany przez Boga w Sakramencie Małżeństwa. Teraz, z perspektywy dziejów możemy orzec, że „emancypacja” kobiet, powoduje również erozję powołania, „emancypację” mężczyzny. W wyniku zachwiania właściwego porządku, zniszczenia tej siły domu rodzinnego, tego ciepła, tej przestrzeni wolności, które tworzyła niewiasta z pomocą mężczyzny (a jakże), mężczyźni czują się coraz mniej związani z rodziną, i są coraz mniej w niej obecni: jeśli nie fizycznie to intelektualnie, emocjonalnie, sprawczo. To samo dzieje się z dziećmi, które współcześnie bardzo często z domu rodzinnego uciekają i nie czują się z nim wcale związane. Zresztą nikt nie ukrywa, że „emancypacja” jest wymierzona również w rolę mężczyzny i w rodzinę, to jest oczywiste. Tracimy na tym wszyscy.

Moje pytanie brzmi: dlaczego w środowiskach katolickich zamiast tradycyjnej nauki o rodzinie karmimy się romantycznymi, łzawymi marzeniami o pozbawionych wszelkiej odpowiedzialności romansach?

4 komentarze:

  1. Początek artykułu dobrze się zapowiadający :"Teoretyzowanie o dorastaniu i dojrzewaniu do miłości bez działania, bez realnych relacji z innymi ludźmi, bez poświęcania się dla innych pozostaje nigdy nie spełnionym marzeniem."
    Im głębiej w las tym więcej drzew i mniej jasne przemyślenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę powiedzieć, żebym uczestniczyła w rekolekcjach na temat miłości kobiety i mężczyzny czy w czymś podobnym (jedynie trochę czytałam), ale aż ciężko mi uwierzyć, że ktoś napierałby na to, żeby mężczyzna musiał odrzucić rozsądek w imię uczuć, a kobieta jest przy tym usprawiedliwiona. Choć może faktycznie mogłabym doszukać się takiego schematu wśród "działania" związków wokół mnie..., ale musiałabym się tu dłużej zastanowić.

    Kurczę, mam problem z doczytaniem Twojego tekstu do końca, bo aż mnie rwie i nosi. Z jednej strony czuję, jakby ktoś precyzował urywki moich myśli, z którymi sama się biję, a z drugiej widzę Twoje trwanie w założeniu, że wszyscy dookoła (kobiety? po prostu otoczenie?) widzą mężczyznę tak, jak piszesz - czyli, że jest do niczego bez porywów emocji... plus wszystko, co zawiera się w akapicie "Tworzy się znowuż...- …porwać uczuciom!", jakoś mnie to boli. Przecież właśnie tym cierpimy (albo lepiej powiem za siebie) ja "cierpię" odrzucając ten pierwiastek racjonalizmu. Tylko skąd ta pewność, że właśnie odrzucenia tego pierwiastka oczekują kobiety? Chyba, że tej pewności nie ma, a ja źle Cię odebrałam.

    Czytam dalej... i widzę, że brak mi informacji na temat jak Kościół kształci młodych w kwestii przygotowania do małżeństwa/miłości. Rośnie też we mnie obawa, że to, co piszesz to prawda i trudno mi się z tym kłócić.

    Dalej... Wzmianka o równouprawnieniu. Temat, który w podobny sposób jak Ty tutaj próbowałam kiedyś układać w swojej głowie i powiedzieć komuś o tym przez felietonik w gazetce szkolnej (hehehe).

    "dlaczego w środowiskach katolickich zamiast tradycyjnej nauki o rodzinie karmimy się romantycznymi, łzawymi marzeniami o pozbawionych wszelkiej odpowiedzialności romansach? "
    I znowu nie mam się do czego odnieść, bo (powtórzę się) nie znam dobrze tych nauk środowisk katolickich w tych tematach.
    Jedyna nauka, z jaką się spotkałam to ta znaleziona gdzieś przeze mnie, albo książka podrzucona przez znajomego, która pełna była treści zupełnie nieromantycznych i trafiała mnie, trafiała, tylko nie było za bardzo, komu o tym powiedzieć.

    Zaczynam czytać Twojego bloga i życzę wytrwałości w jego prowadzeniu, bo mój mózg szybciej pracuje, jak czytam, co tu jest napisane. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @velogustlik: Taki charakter wpisu. Nie jeden mocny wątek, a kilka wiążących się ze sobą myśli. Temat też jest trudny, do przedstawienia go w prosty sposób...

    OdpowiedzUsuń
  4. @Bajna: Ja nie sugeruję, że to akurat kobiety są za odrzucaniem tego pierwiastka racjonalizmu. Jest to problemu wielu ludzi, również mężczyzn, którzy nie chcą być racjonalni, bo może wtedy łatwiej im usprawiedliwiać przed sobą swoje nieodpowiedzialne postępowanie. Moda taka - takie mam wrażenie.

    "dlaczego w środowiskach katolickich zamiast tradycyjnej nauki o rodzinie karmimy się romantycznymi, łzawymi marzeniami o pozbawionych wszelkiej odpowiedzialności romansach? "

    Tutaj odnoszę się do tego co napisałem na początku wpisu. Czyli te konferencje, na których tak dużo mówi się o romantyzmie, a mało o odpowiedzialności, o szczególnych i odmiennych rolach jakie powinni w rodzinie pełnić kobieta i mężczyzna, np. bardzo mało mówi się o macierzyństwie...

    Cieszę się, że mój blog porusza Twój umysł, po to go prowadzę. Nie chcę zatrzymywać swoich przemyśleń tylko dla siebie ;]

    OdpowiedzUsuń