O polityce, społeczeństwie i gospodarce...

O polityce, społeczeństwie, gospodarce i ludzkiej duszy...

"Wśród ludzi rozpowszechnił się głupi zwyczaj mówienia o ortodoksji jako o czymś ciężkim, nudnym i bezpiecznym. A przecież nigdy nie istniało nic bardziej niebezpiecznego i podniecającego niż ortodoksja" G. K. Chesterton

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Nowoczesny patriotyzm czyli jak pozostać pucybutem Zachodu?

Współcześnie w wielu środowiskach, uważających się za patriotyczne, lansowany jest pogląd, że mamy czasy pokoju, czasy jakiegoś nowego patriotyzmu. „Nowoczesny patriotyzm” to już nie walka o wolność, którą rzekomo posiadamy ale bycie dobrym uczniem, później pracownikiem i wreszcie płatnikiem podatków. Poglądy te wybrzmiewają również w środowiskach harcerskich. Jest tutaj jakiś duży rozdźwięk, przepaść. Po formacji, która przygotowuje do twórczego przetwarzania rzeczywistości, trudno zadowolić się zupełnie bezpłodną posadką w międzynarodowej korporacji, w której najważniejszą twórczością jest przezwyciężanie ograniczeń wewnętrznych procedur. Absolwent po skończeniu studiów zderza się ze ścianą. Pracodawcy w Polsce bardzo często sami nie mają zdolności twórczego myślenia w związku z tym takie cechy nie są w ogóle zauważane czy doceniane. Mało kto w praktyce zwraca uwagę na najcenniejsze cechy charakteru u pracownika. Liczy się tylko suche doświadczenie, które nic nie mówi o tym, z kim rzeczywiście mamy do czynienia. A przecież zdolny pracownik może się nauczyć wielu rzeczy w mig. Jeśli doda do tego swoją inwencję twórczą, może się okazać, że w krótkim czasie okaże się dla firmy dużą wartością dodaną. Ale nie o tym chciałem pisać…

W pierwszym zdaniu pada sugestia, że jesteśmy wolni. Mamy czasy pokoju, zatem jesteśmy wolni, czyż nie? Ale prawda jest taka, że nie jesteśmy już tym wolnym, dumnym narodem, którym byliśmy w XV-stym czy XVI-stym wieku. Co się z nami stało? Co czyni nas ludźmi mentalnie wolnymi? Co zawsze stanowiło o wolności i dumie naszego narodu?

Po pierwsze własność i niezależność finansowa. W pierwszej Rzeczypospolitej mieliśmy zamożne elity, które czuły się gospodarzami w naszym państwie. Rody te były na tyle zamożne, że to one finansowały rozwój naszej kultury, edukacji, wojskowości. Wreszcie to one dawały zatrudnienie ogromnej części naszego społeczeństwa. Nie musieliśmy otrzymywać żadnych dotacji na rozwój. Szereg powstań narodowych, później nacjonalizacja w II RP (tzw. reforma rolna), II wojna światowa i wreszcie PRL były konsekwentną likwidacją niezależności finansowej Polaków, poprzez ograbianie jej arystokracji i warstwy średniej. Teoretycznie po przekształceniach lat 80-tych wszystko wróciło do narodu. Niestety w wyniku tzw. dzikiej prywatyzacji ogromna część tego majątku została rozkradziona w taki sposób, że duża część własności, mam na myśli szczególnie aktywa, przeszła w ręce podmiotów zewnętrznych, które nigdy nie będą dbały o interesy Polaków. Ich interesem będzie to aby Polacy zarabiali jak najmniej, aby byli w dalszym ciągu tanią siłą roboczą, pucybutami „nowoczesnej” Europy. Nie możesz być wolnym człowiekiem jeśli boisz się głośno wyrażać swoje poglądy z powodu możliwości utraty pracy. Nie możesz być wolnym człowiekiem, jeśli ograniczony korporacyjnymi procedurami, nie masz możliwości wniesienia twórczego wkładu w rozwój naszej umiłowanej Ojczyzny. Nie możesz być wolny jeśli masz duży kredyt konsumpcyjny do spłacenia (np. za mieszkanie), Twoim jedynym środkiem utrzymania jest praca na etacie i co miesiąc drżysz o to czy będziesz miał na spłacenie kolejnej raty...

Po drugie zdolność do obrony. Jak mówi rzymskie przysłowie: „Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Właściwie tym jednym powiedzeniem można by zamknąć usta wszystkim pacyfistom twierdzącym, że mamy czasy pokoju i w związku z tym walka o wolność to nie nasza brożka. Chcemy pokoju? Bądźmy przygotowani na wojnę! Bądźmy lepiej przygotowani niż w ‘39-tym! Przez jakiś czas mogło się wydawać, że nastały już czasy wiecznego pokoju (w naszej części świata), że oto koniec historii. Wydarzenia na Ukrainie pokazują, że to był tylko miraż. Dlaczego nasi przodkowie czuli się wolnymi? Ano dlatego, że potrafili władać szablą, czego niejednokrotnie dokazywali ale w szczególności dlatego, że bardziej bali się z hańby niż śmierci. Jak to powiedział Pan nasz Jezus Chrystus: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”. Jeśli się boisz o swoje życie, już jesteś martwy. Na tym polegała wyższość moralna i militarna naszych przodków, dzięki której niejednokrotnie wygrywali z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem, że nie bali się. Walczyli z poczucia obowiązku, odpowiedzialności, dla chwały nieśmiertelnej, a nie z lęku przed carskim batem. Walczyli całymi sobą gdyż byli ludźmi wolnymi, a nie niewolnikami. Oczywiście niepotrzebne narażanie życia jest głupotą, nieroztropnością, którą nasi rodacy popisywali się wielokrotnie. Tutaj powinniśmy wyciągnąć lekcję i nie szafować zbyt łatwo życiem naszej młodzieży. Jaką sytuację mamy dziś? Jesteśmy jednym z najbardziej rozbrojonych krajów Europy, kompletnie niezdolnym do obrony swoich obywateli w przypadku agresji z zewnątrz. Spójrzmy na moralne mężczyzn, którzy w sposób szczególny są powołani do zapewnienia bezpieczeństwa swoim najbliższym. W Polsce średnio jedna osoba na sto posiada legalnie broń. Wyobrażacie sobie naszych przodków, którym król zabrania posiadać broń bez zezwolenia? Wyśmiali by go! Mężczyzna, który nie umie sprawnie posługiwać się bronią, który nie czuje, że może być niebezpieczny dla wroga swojej rodziny, nie może czuć się w pełni wolnym człowiekiem! Teraz wyobraźcie sobie, że wchodzą moskale czy szkopy, gwałcą nasze żony i córki, a co my możemy zrobić? Powstanie? My nawet szabel nie mamy! Możemy co najwyżej bohatersko umrzeć. Nikogo nie obronimy, żaden uzbrojony oprawca z naszych rąk nie zginie…

Po trzecie zdolność niezależnego myślenia. Aby taka zdolność była rozwijana, nie wystarczy edukacja publiczna. Doświadczamy tego coraz mocniej, o nie! Edukacja publiczna została pomyślana (albo nieprzemyślana) w taki sposób aby każde dziecko włożyć w pewien szablon bez względu na płeć, talenty czy aspiracje. Edukacja w ustroju demokratycznym nie uczy nas krytycznego myślenia. W ogóle nie uczy nas myślenia. Można dojść do wniosku, że być może komuś właśnie na tym bardzo zależy aby w szkołach nie uczono myślenia. W szkołach, jeśli chodzi o myślenie polityczne, filozoficzne czy ideologiczne poznajemy tylko jeden sposób myślenia, jedną ocenę. Dowiadujemy się, że demokracja jest najlepszym systemem. Nikt się nie sili nawet aby zgłębić wady i zalety ustrojowe innych systemów. To samo dotyczy wielu innych spraw. W literaturze zawsze jest możliwa jedna obowiązująca ocena. Jest to owo gomrowiczowskie „Dlaczego Słowacki wielkim poetą był?”. To samo dotyczy historii. W szkole obowiązuje jedna ocena. Żadnej krytyki tej oceny, żadnej dyskusji. Całe nauczanie jest z jedną tezą. Pomijane są postawy edukacji klasyczne. Po co komu logika, poprawne formułowanie myśli? Po co filozoficzne przekonanie o ludzkich zdolnościach poznawczych? Mamy być tylko dobrymi pracownikami. Uniwersytety przekształca się dziś w wyższe szkoły zawodowe właśnie w tym celu. My nie jesteśmy od myślenia, my jesteśmy od czyszczenia obuwia.

Po czwarte świadomość swoich korzeni. Po co nam świadomość naszych korzeni? Człowiek dla swojego zdrowia duchowego i psychicznego potrzebuje znać swoje pochodzenie. Nikt nie chce być mentalnym sierotą. Sierota to jest „ktoś” bez żadnych odniesień do historii, tradycji, kultury, społeczeństwa, czyli właściwie „nikt”. Na historii naszych przodków budujemy swoją tożsamość. Im bogatsza jest ta historia, tym bogatsza może być nasza tożsamość. Państwom ościennym zależy na tym abyśmy budowali tożsamość co najwyżej na historii najnowszej, jako wiecznie upodlony aspirant w przedsionku zachodu, niczym pies merdający ogonem oczekujący jakiegoś okruchu ze stołu pana. Czymże jest owo zachwycanie się każdym słowem pochwały ze strony jakiegoś prominentnego polityka Zachodu, zaadresowanym do Polaków? Za co może nas pochwalić Niemiec czy Amerykanin? Czyż nie za to, że jesteśmy lojalnym i podległym sługą? Elity Zachodu wiedzą, że nasz naród ma wspaniałe tradycje kulturowe, tradycję siły moralnej, płynącej z wierności wierze katolickiej, wreszcie tradycje skutecznej wojskowości i dyplomacji. Nikt nie lubi konkurencji przy rozdawaniu kart dlatego nie należy oczekiwać, że jakiekolwiek czynniki zewnętrzne będą pomagały nam w odkrywaniu swojej wielkiej tożsamości. Wręcz przeciwnie. Nadal w mediach będą się starać nas upodlić, przedstawiając „polactwo” czy „sarmatyzm” w złym świetle jako coś wstecznego, wstydliwego, przynoszącego hańbę. Aby być wolnymi musimy uwolnić się od tych zewnętrznych ocen. Zróbmy wewnętrzny rachunek sumienia i czerpmy całymi garściami z naszej pięknej wspaniałej tożsamości!

Czyli jaki powinien być współczesny patriotyzm? Ano świadomy tego, że bez własności, bez zdolności militarnej, bez edukacji klasycznej i wreszcie bez znajomości własnych korzeni: wielkiego, europejskiego i katolickiego narodu, nie będziemy nigdy wolni!

wtorek, 24 czerwca 2014

Mój przepis na sukces

Przepis na sukces trzeba rozpocząć od właściwej diagnozy sytuacji. Wszelkie choroby i niedostatki muszą być dobrze rozpoznane. Moja ocena współczesnego kryzysu społeczeństw cywilizacji chrześcijańskiej nie jest szukaniem winnych. Jest wołaniem o to aby nie wygłupiać się dłużej, aby przestać się oszukiwać, nie zaklinać rzeczywistości mówiąc: „Przeżywamy wiosnę Kościoła”. Gdyby tak było, nasze społeczeństwo by kwitło, a tymczasem przeżywamy głęboki kryzys na wielu płaszczyznach. Uderzmy się zatem w piersi i wołajmy: „mea culpa”, postanówmy poprawę i na nowo zwróćmy się ku Chrystusowi.

Tekst będzie składał się minimum z trzech części:

1. Kryzys wiary jest wielowymiarowy, poczynając od coraz mocniejszego indyferentyzmu religijnego (wszystko jedno w co się wierzy byle w coś wierzyć) i relatywizmu moralnego wśród młodzieży, poprzez infantylizm form religijnych, odpychający większość dojrzałych mężczyzn, na antropocentryzmie kończąc.

2. Kryzys ludzkich priorytetów. Wartości ponadczasowe wypierane są przez chęć konsumpcji, narcyzm, hedonizm, egoizm, ucieczkę przed trudem i cierpieniem. To się przekłada na kryzys ról społecznych i kryzys rodziny. Duży kryzys władzy polegający na utożsamianiu władzy nie ze służbą i odpowiedzialnością, ale wręcz przeciwnie, z korzystaniem z przywilejów, nadużywaniem władzy dla własnych korzyści, tyranią, przemocą.

3. Recepta na kryzys, czyli zwrócenie się ku Bogu, odbudowanie zdrowej komórki rodzinnej dzięki właściwej formacji, dzięki powrotowi do naszych katolickich korzeni, do klasycznego modelu rodziny. Jakie rodziny, taki poziom życia religijnego, społecznego i politycznego.

KRYZYS WIARY

Wydaje się, że główną przyczyną kryzysu wiary obok ataków na Kościół, które istniały na przestrzeni całej historii, jest osłabienie przez Kościół i jego wiernych własnej tożsamości. Apogeum tego miało miejsce w drugiej połowie XX w. ale oczywiście te działania rozpoczęły się o wiele wcześniej i mają miejsce do dnia dzisiejszego. W samym Kościele głoszenie pełnej jedności i pełni Prawdy (w Kościele katolickim) stało się niewygodną przeszłością, z którą jakoś trzeba żyć i się tego wstydzić. Jeśli przyznajemy dziś, że pełnia prawdy jest w Kościele katolickim to za chwilę bardzo za to przepraszamy i wyjaśniamy, że wszyscy inni też mają ziarna prawdy. Ta postawa w sposób oczywisty prowadzi do rozwodnienia katolickiej nauki i poczucia wśród młodzieży, że wszystkie religie są dobre i mają tyle samo prawdy. Współcześnie przeżywamy ogromny kryzys katechizacji. Nie wiem czego dziś uczą się dzieci na lekcjach religii poza pacierzem i jakimiś formułkami Sakramentów, ja niewiele z tego pamiętam… Były jeszcze filmy o moralności, aborcji itp. Ale tu jest jakieś ogromne zaniedbanie. Jeśli młody człowiek pozostaje na poziomie konsumenta i nie jest zdolny do zgłębiania swojej wiary, to czy będą go interesować autorytatywne zakazy czy nakazy? Nie, mowa o elementach katolickiej moralności bez przekonania do całej teocentrycznej antropologii nie ma większego sensu. Młody człowiek musi zrozumieć, że nauka Kościoła nie jest wyssana z palca ale jest prawdą o nas, objawioną w Piśmie i poprzez apostolską tradycję. Gdyby w szkołach uczono myślenia, byłaby szansa, że młody człowiek sam dojdzie do wniosku, że warto wyznawać Prawdę, tylko i wyłącznie. A zatem gdyby wiara katolicka nie była JEDYNĄ prawdziwą, wyznawanie jej nie miałoby sensu.

Jeśli wiara katolicka nie jest prawdziwa, niech każdy z nas zajmie się poszukiwaniem pełni prawdy poza Kościołem. To jest dla mnie jedyne sensowne rozwiązanie, które mogę zaproponować. Zadowalać się tym, że to ładna dekoracja dni świątecznych, ceremonie rodzinne, tradycja? Człowieku, a po co ty żyjesz? Zadaj sobie to fundamentalne pytanie! Po co ty żyjesz? Jeśli po to żeby być trochę lepiej rozwiniętym zwierzątkiem, bo z własną kulturą i bardziej zaawansowanym aparatem komunikacji ale jednocześnie w jakiejś wymyślonej sobie fikcji, to istotnie twoje życie nie ma większego sensu niż życie świni w chlewie!... Ale z kolei, jeśli wyznajemy wiarę katolicką z powodu prawdy, którą ona przekazuje, to nie powinno cię interesować to żeby ksiądz czy biskup mówił to co chcesz usłyszeć, ale to aby mówił prawdę. W tym ksiądz jest wierny Chrystusowi, i w tym powinna być mierzona jego wartość. Powinien wbrew wszelkim przeciwnościom, „w porę i nie w porę” głosić prawdę.

Interesuje nas prawda, odkryliśmy ją w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła, czyli przekazie ustnym pochodzącym wprost od Apostołów, następnie potwierdzonym przez szereg soborów powszechnych. Zgodnie z naszą wiarą Objawienie dokonało się w Jezusie Chrystusie. Apostołowie nam to przekazali. Aż do Paruzji żadna kreska w Prawie nie zostanie zmieniona. Czy możemy w tej sytuacji uznać, że nasza wiara może ewoluować w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku i nadal będziemy katolikami? Nie, przecież to są jakieś brednie. Jeśli ktoś znosi swoją nauką to co zostało nam Objawione w Piśmie i Tradycji, ten jest pospolitym kłamcą. W przeciwnym razie, gdyby uznać ewolucję dogmatów (potępioną przez papieży) to Pismo Święte przestaje mieć jakąkolwiek wartość, no i znowu wiara katolicka (powszechna, a zatem dostępna dla każdego) nie ma żadnego sensu. Tak, Objawienie jest ponadczasowe i żadne dziejowe zawieruchy nie są w stanie naruszyć jego wiecznego przesłania. Próba dostosowania się do świata kończy się raczej powielaniem błędów współczesności, niż naprawą tegoż. To jest bardzo ciekawe bo przecież przez wieki w Kościele bardzo dobrze rozumiano, że odpowiedź Kościoła na aktualne czasy to z jeszcze większą mocą głoszenie nauki Chrystusowej, kładąc akcenty na te elementy Objawienia, z którymi świat aktualnie ma największe problemy. A dziś robi się zupełnie odwrotnie tj. te elementy nauki, które mogłyby kogoś urazić, gdyż z nimi wielu ludzi ma problem są czymś wstydliwym, pomijanym.

Jeśli wiara katolicka jest prawdziwa to czy to jest bajeczka dla małych dzieci czy raczej poważna sprawa dla dorosłych? Oczywiście to drugie ale obserwując formy religijności wielu współczesnych grup katolickich ma się wrażenie, że jest to bajka dla małych dzieci. Nie chodzi mi tu zupełnie o to aby odbierać dzieciom katechezę, modlitwę, uczestnictwo w liturgii… O nie. Zupełnie krótkowzroczne jest jednak dostosowywanie form modlitewnych oraz sposobu głoszenia wiary do poziomu dzieci. Przecież same dzieci tworzą sobie w umyśle pewną hierarchię wartości. Bardzo łatwo rozróżnią te sfery życia, które są przez dorosłych traktowane zupełnie serio oraz te, które są traktowane z przymrużeniem oka. Infantylizacja wiary powoduje u dzieci zamęt. Czemu mają się zachowywać w kościele poważnie, jeśli sami dorośli dostają w nim małpiego rozumu i zachowują się w nim jak dzieci?

Wychodzą teraz takie książki jak np. książka pt. „Dlaczego mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła?”. Próbuje się w nich uzasadniać, że mężczyzna potrzebuje działania, zupełnie pomijając fakt, że sam aktywizm nie zaprowadzi nas do kontemplacji Wszechmogącego Boga. Nie, nie, nie! Nie tu leży problem. Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła, bo od czasu przemian soborowych nie są w nim traktowani poważnie! Infantylizacja form liturgicznych urąga męskiemu poczuciu przyzwoitości i powagi. To jest logiczne, coś co jest niepoważne nie może być prawdziwe. Czy konsekracja w tandetnym plastikowym ornacie, w otoczeniu dekoracji rodem z jakiejś przytłaczającej fabryki, z jakimś aktorstwem księdza przed wiernymi i biegającymi wrzeszczącymi dziećmi po kościele, może być autentycznym Przeistoczeniem? Wszyscy, którzy w tym uczestniczą wyglądają z zewnątrz jakby tak naprawdę nie wierzyli w to co się w tym momencie dokonuje! Przeistoczenie chleba i wina w ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa, najbardziej doniosły moment po tej stronie nieba, w czasie którego każdy powinien upaść na kolana i wstrzymać oddech! Poprzez uczuciowe, zewnętrzne, infantylne przeżywanie wiary, współczesny katolik utracił praktycznie zdolność kontemplacji, która jest kluczowa w pogłębianiu osobistej więzi z Bogiem. Kiedyś podejście mojego dziadka do tego tematu było zupełnie dla mnie niezrozumiałe, dla niego dziecinna pioseneczka religijna przed jedzeniem to był „cyrk”, a na stwierdzenie „Nowa Ewangelizacja” pytał się po co ta nowa, a poprzednia zła była? Dziś widzę coraz wyraźniej co dziadek miał na myśli. Kościół nie potrzebuje żadnej Nowej Ewangelizacji. Kościół potrzebuje na nowo wrócić do swoich korzeni, czyli właśnie do tej dobrze sprawdzonej, „starej” ewangelizacji, która była udziałem Apostołów i Świętych, dzięki której Kościół miał wielu gorliwych wyznawców, gotowych nawet oddać swoje życie dla Chrystusa.

Dziś mówi się o głoszeniu kerygmatu. „Nowa Ewangelizacja” najczęściej ogranicza się do prozaicznego powtarzania „Bóg cię kocha”. Nauczanie z ambon krąży wokół relacji z Bogiem ale Boga nie wyjaśnia, nie tłumaczy naszej wiary, nie przestrzega przed błędnymi filozofiami, które dziś skutecznie uwodzą człowieka, tak, że ten zwodzony całe życie ugania się za „wiatrem w polu” i wciąż nie rozumie swoich pogłębiających się problemów duchowych. Wycofaliśmy się z intelektualnej debaty teologicznej w nauce, która przed Vaticanum Secundum była bardzo żywa. Oddaliśmy wszędzie pole marksistowskiemu materializmowi, przytakując, że no tak, nauka i wiara to co innego. Czy to jest poważna Wiara? Nie to jest jakiś żart. Rzetelna nauka i prawdziwa wiara idą w parze, nie może być między nimi żadnych sprzeczności. Przez wieki to Kościół był instytucją napędzającą rozwój nauki, a dziś okazujemy się jakąś intelektualną pustynią, która poza przytakiwaniem mętnym dowodom ewolucjonistów nie jest w stanie wyjść z żadną naukową inicjatywą. A gdzie się podziała dogmatyka katolicka, która jeszcze przed wojną stała na bardzo wysokim poziomie, również w Polsce? Gdzie katolickie życie intelektualne?

My mężczyźni chcemy poznawać wiarę rozumowo, by z jeszcze większym przekonaniem ją wyznawać. Wymagamy wysokiego poziomu intelektualnego księży. Niech się kształcą w teologii, apologetyce, filozofii. Od tego mają być specjalistami. Psychologom, trenerom, coachom już dziękujemy. Dziś mężczyzna, aby jego potrzeby rozumowego zgłębiania prawd wiary zostały zaspokojone: czy podczas niedzielnego kazania, czy w jakieś wspólnocie przykościelnej, musi mieć jakieś ogromne szczęście. Czy to jest poważne podejście do Wiary? O wiele częściej próbuje się z nas mężczyzn zrobić jakieś karykatury człowieka, niezdolne do samodzielnego myślenia. Formacja w wielu wspólnotach nastawiona jest na „formatowanie dysku”. „Odrzuć wszystko cokolwiek myślałeś do tej pory, teraz my będziemy myśleć za ciebie”. Oczywiście głoszenie kazań takich, aby mężczyzna czuł się potraktowany poważnie, wymaga trudu. Nie wystarczy opowiedzieć kilku ckliwych historyjek oraz „Bóg cię kocha”. Nie wystarczy przygotować się do tego konkretnego kazania. Trzeba wykonać dużą pracę intelektualną. Czytać dokumenty Kościoła, nie tylko te mętne z ostatniego soboru ale przede wszystkim te wcześniejsze, które jasno definiują prawdy naszej wiary. Trzeba czytać Ojców Kościoła, Świętych, stale pogłębiać znajomość swojej wiary. Tego my mężczyźni od księży oczekujemy.

Praktyka jest jednak taka, że księża nie znają nawet dokumentów soborowych i posoborowych, na które przecież tak chętnie się powołują. Zaczynam się zastanawiać czego oni się dziś uczą w tych seminariach… W czasie wizyty duszpasterskiej, jakieś dwa lata temu zaczęliśmy rozmawiać o postawie przy przyjmowaniu komunii. Ksiądz, który nas odwiedził, twierdził, że ona nie ma znaczenia, że liczy się tylko nasza postawa w środku. Pomijając to, że tu mamy do czynienia z jakąś postawą gnostycką, która uznaje rozdźwięk między ciałem i duszą jako coś pozytywnego (zgodnie z katolicką teologią ciało powinno być podporządkowane duszy), ksiądz zaczął się powoływać na nauczanie Jana Pawła II. Tak się złożyło, że ja akurat już wcześniej znalazłem dwie wypowiedzi Ojca Świętego, które mówiły zupełnie coś przeciwnego. Umówiliśmy się zatem, że ja księdzu prześlę wypowiedzi papieża, które mówią jasno o tym, że najwłaściwsza postawa przyjmowania Eucharystii to postawa klęcząca, a ksiądz miał przesłać mi wypowiedzi potwierdzające to, co głosił. Oba teksty przesłałem księdzu w ciągu kilku dni. Po kilku miesiącach przypomniałem się księdzu, ale ksiądz wciąż nie mógł znaleźć swojego cytatu i sądzę, że szuka go aż do dnia dzisiejszego…

Wiele duchowych i antropologicznych problemów człowieka współczesnego bierze się stąd, że Bóg został strącony z pierwszego miejsca naszej hierarchii wartości. Współczesny Kościół obrał sobie człowieka jako swoją nową drogę. Czy to nie jest manifest podobny do buntu Lutra? Przecież to nie miłość człowieka prowadzi do poznania Boga ale miłość do Boga prowadzi do poznania człowieka! To Chrystus-Bóg jest Drogą, Prawdą i Życiem, nie człowiek. Tyle razy słyszałem nawet w kazaniach, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu to wszystko inne jest na właściwym miejscu. Bardzo dobrze ale czemu zaraz obok mówi się coś dokładnie odwrotnego? Czemu praktyka duszpasterska pokazuje coś zupełnie przeciwnego? Wszędzie wpycha się rozwrzeszczany antropocentryzm. W seminariach duchownych od teologii większe ma dziś znaczenie antropologia i psychologia. W liturgii ma większe znaczenie spontaniczna twórczość współczesnych nam ludzi, niż to co kształtowało się przez wieki i pochodziło z ustnych podań od samych Apostołów, a zatem i od Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wiara staje się rodzajem psychoterapii, a nie autentycznym kontemplowaniem Boga.

Papierkiem lakmusowym stanu dzisiejszej wiary naszego społeczeństwa jest reakcja nas, katolików na coraz większe zeświecczenie naszego społeczeństwa, na coraz częstsze akty profanacji oraz na demoralizujące i gorszące rozmaite parady i happeningi. Każde tego typu wydarzenie powinno spotkać się z wezwaniem do nawrócenia, pokuty i wynagrodzenia Bogu za obrazę Jego majestatu. Każde tego typu wydarzenie powinno kierować nasze myśli na słowa anioła w Objawieniu Fatimskim: „pokuta, pokuta, pokuta!” Jakże się może ostać nasze społeczeństwo jeśli tak bardzo oddalamy się od Boga, jeśli co chwilę popełnia się przy naszej akceptacji grzechy wołające o pomstę do Nieba? Czy my jeszcze wierzymy w to, że Bóg istnieje? Czy chcemy Go kochać? Czy chcemy aby inni Go również kochali? Dla mnie jest jasne, że gdybyśmy Boga traktowali poważnie, nie pozwolilibyśmy na te wszystkie symptomy moralnego rozkładu.

czwartek, 29 maja 2014

Przy całej sympatii nie zagłosowałem na Korwina

Każdy katolik powinien być świadom, że JKM reprezentuje nie do końca chrześcijański i nie do końca polski punkt widzenia. Wcześniej czy później to z niego wyjdzie. Rozumiem takie podejście, że KNP jest o wiele lepsze od każdej innej partii zasiadającej obecnie w sejmie i że jest pewnym etapem przejściowym do zmiany ustroju naszego państwa. Dlatego moim celem nie jest braterskie upomnienie tych którzy zagłosowali. Chcę tylko zwrócić uwagę na kilka ważnych aspektów, z których każdy powinien sobie zdawać sprawę.

Odczuwam szczerą sympatię do JKM Krula. Z wrodzoną sobie prostotą, bez ogródek wyśmiewa zakonserwowaną na dobre w Europie mentalność socjalistyczną. Bezpardonowo obnaża absurdalność poprawności politycznej dotyczącej równouprawnienia i wielu innych głupstw, które ludzie powymyślali w wieku XIX i XX. Coraz wyraźniej widać, że to anachronizmy. Ludzie najzwyczajniej nie odnajdują się w tym już przestarzałym "nowym społeczeństwie jutra" zapowiadanym przez wszystkie rewolucje (łącznie z bestialską rewolucją październikową). Nowości mają to do siebie, że się szybko starzeją. Dlatego dzisiejsze dążenia pewnych "elit" do zakończenia procesu "modernizacji" społeczeństwa są coraz bardziej rozpaczliwe. To się nie może udać. Jeśli cywilizacja jest oparta na "moralności" i stosunkach społecznych przeciwnych naturze, to wcześniej czy później ta cywilizacja zostanie podbita przez inną, zdrowszą. Do tego momentu się zbliżamy. "Elity", które nas "modernizują", jednocześnie dążą ku samozagładzie. Widać to coraz wyraźniej. T bardzo dobrze, że wreszcie w czynnej polskiej polityce będą ludzie, którzy będą nazywać to po imieniu.

Ale, ale...

Nie możemy być naiwni. Założyciel KNP ma również poglądy które prowadzą na manowce. Zatem musimy je sobie wypunktować i dokładnie śledzić jak na poglądy założyciela zapatrują się inni członkowie partii i w jakim kierunku to wszystko pójdzie.

1. Wolność gospodarcza. Czy swoboda gospodarowania swoim majątkiem jest niezgodna z chrześcijaństwem? Tutaj trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć, że Bóg daje człowiekowi wolność. Bardzo dobrze to jest pokazane w niektórych przypowieściach, np. tej o talentach. Każdy z nas otrzymuje od Boga jakieś dary i w miarę swoich możliwości powinien je rozwijać. System socjalny demoralizuje człowieka. Czy można powiedzieć, że płacący podatki pomaga bliźniemu przez świadczenia socjalne? Z całą pewnością nie, bo nie czynie tego dobrowolnie. Ale jest ta wymówka. Po co mam zadbać o bezdomnych, jeśli są noclegownie? Gdyby nie pił, mógłby spać, myć się i jeść w noclegowni... I to prawda. Dlatego system socjalny nie sprzyja zbawieniu człowieka, szczególnie tego zamożnego. Państwo dba o społeczeństwo to czemu ja mam dbać? To jest antyelitotwórcze. TUTAJ DUŻY PLUS DLA POGLĄDÓW JKM!

2. Ale, trzeba też wiedzieć, że JKM nawołuje do prywatyzacji wszystkich i wszystkiego. To już nie jest żadna wolność gospodarcza. Aby wolność gospodarcza była możliwa, musimy mieć możliwość bycia gospodarzami na własnym terenie. My, Naród. Gdyby Polacy byli panami u siebie tak, jak w XVI wieku, to byłoby to zupełnie co innego. Ale fakty są takie, że od Potopu Szwedzkiego w połowie XVII wieku, aż do dnia dzisiejszego jesteśmy stale rabowani. Kolejne powstania niepodległościowe i komunizm, doprowadziły do utracenia wielu wielkich majątków przez nasze elity. Prywatyzacja nastąpiła w taki sposób, że wiele gałęzi naszego przemysłu zostało zniszczonych albo przejętych przez podmioty zagraniczne i rocznie wypływają z naszego kraju miliardy złotych w dywidendach. Dziś u nas gospodarzami są podmioty zagraniczne, które poprzez instrumenty finansowe narzucają nam sposób funkcjonowania. Tym podmiotom zależy na tym aby ulgi podatkowe dotyczyły tylko dużych podmiotów zagranicznych i aby nasze wynagrodzenie nie rosło.

Czy w takich warunkach możemy mieć wolność gospodarczą? Nie. Najpierw musimy mieć zamożne POLSKIE elity, które będą dbały o nasz kraj i będą go broniły. Żeby to stało się możliwe, trzeba na pewien czas ograniczyć możliwość drenowania z naszego kraju kapitału. To pozwoli nam, Polakom zarabiać. Jeśli to się nie stanie, jeśli nie weźmiemy przykładu z Węgier, będziemy wciąż tanią siłą roboczą dla Europy Zachodniej. TUTAJ DUŻY MINUS!

3. Deizm. JKM wielokrotnie wypowiadał się o Bogu w taki sposób, że jednoznacznie można określić, iż ma poglądy deistyczne. Pan Bóg jest dla niego tylko i wyłącznie architektem, który ten świat nakręcił jak zegarek i zostawił. Nie czuję się do końca kompetentny by rozwinąć tę myśl. Napiszę tak jak to czuję. Katolicyzm nie jest ważny tylko jako nośnik kulturowy, jako czynnik jednoczący dla Narodu. O wiele ważniejsze jest to, że katolicyzm niesie autentyczną Prawdę o człowieku (jeszcze ważniejszą o Bogu ale rozważamy teraz to w kontekście społecznym). Katolicyzm jest skutecznym lekarstwem na wszelkie błędy prowadzące ludzi na manowce. Wreszcie katolicyzm, jak wielokrotnie pokazała historia, jest najskuteczniejszym zabezpieczeniem przed tyranią. To nie może być katolicyzm niedzielny, kościółkowy, od wielkiego dzwonu. To musi być katolicyzm, który autentycznie przeniknie życie społeczne i obywatelskie. To musi być katolicyzm Jana III, uniżonego sługi Kościoła Świętego, który wysyła zdobyte sztandary do stóp Jego Świątobliwości. Tylko to uchroni nas przed tyranią bezbożnej monarchii z jednej strony, i przed krwawą rewolucją (w każdej formie bestialską) z drugiej strony.

Dlatego jeśli ktoś głosuje na KNP niech ma na uwadze te problemy. Oczywiście nie od razu Rzym zbudowano. Być może JKM będzie w dalszym ciągu odgrywał pozytywną rolę prawdziwie królewskiego błazna, który otwiera ludziom oczy na wiele problemów. Ale kiedyś będzie trzeba wyrosnąć również z tego. Gdy Naród do tego dojrzeje zbudujemy silne państwo!