To wniosek, który rodzi się po przestudiowaniu życiorysu rodziny Ledóchowskich. Antoni Ledóchowski, rotmistrz huzarów wraz z małżonką Józefiną wychowali sześcioro dzieci, z czego czworo wybrało stan zakonny: Św. Urszula, bł. Maria, Ernestyna oraz Włodzimierz, przełożony generalny Towarzystwa Jezusowego. Co więcej kandydatem na ołtarze jest ich kolejne dziecko Ignacy, który był generałem dywizji w polskiej armii. Z pośród czwórki dzieci Ignacego, dwoje wybrało stan zakonny. Jego córka, zakonnica, mówiła o nim, że tak jak nigdy w swoim życiu nie opuścił pacierza, tak chyba nigdy nie skłamał. Te wspaniałe przykłady katolickich rodzin wcale nie są odosobnione, ani nie są jedynie polską specyfiką. Francuska rodzina Martin była miejscem wzrastania 5-ciorga późniejszych zakonnic.
W świadectwie życia tych rodzin odnajdujemy szczytową realizację powołania małżeńskiego, odpowiadającą na naukę Kościoła: „Nadto Bóg pragnie, by ludzie rozmnażali się, nie tylko w tym celu, by istnieli i zapełniali ziemię, lecz daleko więcej w tym celu, by byli czcicielami Boga, poznawali Go, miłowali i posiadaniem Jego na wieczne czasy cieszyli się w niebie.” (Encyklika „Casti Connubi”, Pius XI)
Pozwólcie, że teraz dokonam karkołomnego odwrócenia mojego toku myślenia.
Współcześnie powszechne jest przekonanie o kryzysie powołań, to samo tyczy się zresztą kryzysu rodziny. Chyba tutaj się zgodzimy, choć świadomość w tym zakresie jest różna, bardzo różnie definiujemy współczesny kryzys rodziny. Niektórzy rozpatrują go w kategoriach kryzysu ojcostwa bądź męstwa, kryzysu odpowiedzialności i dojrzałości. Inni problem dostrzegają w feminizacji społeczeństwa czy Kościoła (bo o tę konkretną społeczność mi chodzi), czyli wyparcie pierwiastka męskiego przez zbytnie skupienie się na jednym pierwiastku, pierwiastku żeńskim. Z kolei inni zauważą, poniekąd słusznie, że jedno z drugim się łączy. Mało kto widzi kryzys macierzyństwa mimo, że jest bardzo wyraźny i znamienny. Nieodpowiedzialność, niedojrzałość, niegotowość do podjęcia wyrzeczeń na rzecz drugiego człowieka, tak samo często dotyka współczesne kobiety, jak i współczesnych mężczyzn. Tak samo jak możemy mówić o wiecznych „Piotrusiach Panach”, możemy mówić o wiecznych „Pippi Langstrumpf”, mających jedno podstawowe oczekiwanie od życia – wiecznej zabawy. Chęć spróbowania jak największej ilości doświadczeń bez ponoszenia żadnych konsekwencji, żadnej odpowiedzialności. Oczywiście ku swojej zgubie, gdyż nie zostaliśmy stworzeni przez Boga do życia tylko dla siebie. Zazwyczaj wcześniej czy później zbłąkana dusza budzi się i odkrywa, że te wszystkie lata beztroski to lata stracone, a życie to gra z jednym „game over” bez możliwości powtórek.
Wracając do sedna, związek między kryzysem powołań, a kryzysem rodziny rysuje się mocniej. Widzimy też kryzys kapłaństwa jako wybranego już powołania. Narzekamy na księży, którzy nie są wierni Ewangelii, którzy poszli na kompromis ze „światem”, mimo że królestwo Chrystusa nie jest z tego świata. Jeśli pasterze są rozpierzchnięci to jakże zadbać o owce? Kryzys kapłaństwa rzutuje na cały Kościół. Jednakże kapłani nie spadają nam z nieba. Powołania kapłańskie i zakonne dojrzewają w konkretnych rodzinach. Póki nie uzdrowimy katolickich rodzin, póty nie możemy się spodziewać, że poprawi się ilość i jakość powołań.
Co możemy zrobić poza modlitwą by mieć więcej powołań kapłańskich i zakonnych? Co możemy zrobić by nasi duchowni byli wiernymi świadkami Chrystusa? Zakładajmy dobre, święte rodziny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz