O polityce, społeczeństwie i gospodarce...

O polityce, społeczeństwie, gospodarce i ludzkiej duszy...

"Wśród ludzi rozpowszechnił się głupi zwyczaj mówienia o ortodoksji jako o czymś ciężkim, nudnym i bezpiecznym. A przecież nigdy nie istniało nic bardziej niebezpiecznego i podniecającego niż ortodoksja" G. K. Chesterton

środa, 11 maja 2011

Mężczyzna - ojciec i kapłan

Tyle działo się ostatnio, że od dwóch tygodni nie mogłem podzielić się refleksją dotyczącą bardzo dobrej nauki rekolekcyjnej, w której miałem przyjemność uczestniczyć. Problem, który dostrzegam w Kościele i jest to problem coraz mocniej dający się zauważyć, to realna feminizacja Kościoła. I nie chodzi tu tylko o formy i uczestnictwo w praktykach religijnych ale również o nauczanie ludzi związanych w jakiś sposób z Kościołem. Wydaje się, że wielu ludzi Kościoła padło ofiarą ideologii emancypacji kobiet, specyficznemu feminizmowi. Nie w znaczeniu typu zapewnienie równości w jakichkolwiek prawach, prawach które w ostatnich wiekach stały się czymś zupełnie względnym, nieuzasadnionym. Wcześniej prawa opierały się na prawie naturalnym. Współcześnie mówi się o prawie do głosowania, do realizacji zawodowej, do opieki zdrowotnej, do szkolnictwa publicznego. Na tej zasadzie równie dobrze można wymyślić sobie każde „prawo” i wmówić ludziom, że ktoś im jest winien tego prawa np. prawo do zasiłków drożyźnianych, prawo do obowiązkowych szczepień przeciwko świńskiej grypie, prawo do własnego mieszkania, prawo do refundacji "in vitro" itd… Wcześniej prawo określało swobodę obywatela czyli możność, brak ograniczeń. Dziś „prawo” jest szeregiem roszczeń, które „państwo prawa” ma obowiązek spełnić. Jest to pseudomożność, w istocie nakłada ono ograniczenia, narzuca „prawa”, które stają się obowiązkiem. Już nie możesz wybrać czy chcesz ubezpieczyć się społecznie, zdrowotnie, czy chcesz posłać dzieci do szkoły – musisz to zrobić.

Chodzi tu o zupełne przejęcie przez ludzi Kościoła kobiecego punktu widzenia. Kościół zniewieściał. Wielu katolików uwierzyło w to, że geniusz kobiecy jest ważniejszy dla świata, niż geniusz męskości, podczas gdy oba są tak samo ważne! Wielu uwierzyło w to, że kobiece: intuicja, ciepło i nadrzędność osobowych relacji są istotniejsze z moralnego punktu widzenia niż stałość, wierność zasadom i racjonalizm mężczyzn. Wielu uwierzyło, że nieuporządkowany popęd seksualny mężczyzn jest czymś o wiele bardziej grzesznym niż poddawanie się nieuporządkowanym emocjom przez kobiety. Wielu wreszcie uwierzyło, że wiara jest aktem opierającym się przede wszystkim na emocjach, podczas gdy przecież to akt woli jest najważniejszy, a dopiero w drugiej i trzeciej kolejności rozum i emocje, które mają to do siebie, że są niestałe i mogą człowieka zwodzić. Od półwiecza trąbi się w Kościele o geniuszu kobiety, a męski pierwiastek jak gdyby został zapomniany. A przecież nie da się nic stałego zbudować na tym świecie bez tegoż pierwiastka! Wprowadza to duży zamęt, nie jest prawdą, że mężczyźni nie chcą uczestniczyć w Kościele. Chcą, problem w tym, że Kościół ich nie chce! Dlaczego? Może dlatego, że mężczyźni są trochę bardziej wymagający w opiece duszpasterskiej niż kobiety? Zadają trudne pytania, mniej ufają emocjom, kapłani musieliby więcej czytać, lepiej się formować. Może to dlatego? A może właśnie wszyscy daliśmy się zahipnotyzować emancypacyjnym hasłom, które wmawiają nam, że tradycyjne role kobiece są uwiązaniem, a męskie wolnością, prawami jednostki? Może wszyscy uwierzyliśmy w to, że mężczyzna i kobieta nie dostali odrębnych bardzo ważnych zadań, ról do wypełnienia? A może uwierzyliśmy w to, że tylko kobieta otrzymała specjalną misję od Boga, a mężczyzna nie gra żadnej specjalnej roli poza zapłodnieniem, wtedy tylko gdy Ona chce posmakować macierzyństwa?

Na cóż mężczyzna we współczesnym świecie?

Powołaniem każdego mężczyzny, bez względu na to jaką ostatecznie wybierze drogę do Boga, jest być zarówno kapłanem jak i ojcem. Czy to jako ksiądz, czy to jako mąż i biologiczny ojciec. W obu rolach mężczyzna jest nie do zastąpienia!

Mężczyzna, który zdecydował się pełnić posługę księdza jako kapłan powinien stać na czele zgromadzenia, wspólnoty, świadczyć o Chrystusie poświęcając Mu się w sposób całkowity. Być tym, który wskazuje ciasną bramę („Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!” Mt 7,14), nie bać się mówić o rzeczach niepopularnych, nazywać rzeczy po imieniu, być skałą, na której każdy katolik może oprzeć swą wiarę. Winien być „Lwem” walczącym o ciągłe przypominanie prawdziwego, niezmiennego Ewangelicznego przesłania. Z drugiej strony każdy ksiądz powinien być jednocześnie łagodnym i miłującym ale wymagającym ojcem. Traktować dzieci swego kościoła, swoje owieczki z takim oddaniem jak miłujący ojciec służy swojej rodzinie, być darem dla każdego spotkanego człowieka, być umocnieniem dla wierzących.

Mężczyzna, który zdecydował się założyć swoją rodzinę, powinien oczywiście być przede wszystkim mężem i ojcem. Ojcem czyli tym, który potrafi z miłością i dobrocią obiektywizować rzeczywistość, łagodzić emocjonalne burze, budować bezpieczeństwo zewnętrzne dla całej swoje rodziny poprzez swój rozwój i działalność, zaangażowanie w życiu społecznym, w zmianę świata na lepszy. Świata na zewnątrz domu (domu w znaczeniu = rodzina) w odróżnieniu od kobiety, która jest powołana do zmiany świata przede wszystkim przez działania wewnątrz rodziny, wspólnoty, nie jest powołana do toczenia wojen, dlatego tak ważne zapewnienie jest bezpieczeństwa zewnętrznego przez mężczyznę. Zapewnienie bytu materialnego to mała cześć tego wezwania. Dzięki większej zdolności do zdrowego, obiektywnego osądu, oddzielonego od emocji winien utrzymywać właściwy kierunek tego statku, którym jest rodzina, by przebyć bez szwanku wszelkie życiowe zawieruchy.

Wreszcie winien być kapłanem swojego domu, czyli tym który przewodzi wspólnocie rodzinnej na drodze do zbawienia. Tylko On otrzymał od Boga tę władzę. Można się przeciw temu buntować ale póki tego nie zaakceptujemy nasze rodziny będą przeżywały kryzys. Tylko ojciec (dojrzały mężczyzna), wewnętrznie uporządkowany i silny fizyczne, obiektywizujący przed dziećmi rzeczywistość, który klęka przed majestatem Najwyższego jest w stanie pociągnąć za sobą do Chrystusa całą rodzinę! Tylko jego świadectwo jest w równym stopniu ważne dla synów i córek, wreszcie tylko On ma władzę nadania swoim dzieciom prawdziwej tożsamości poprzez afirmację lub odrzucenie. Matka (poza skrajnymi przypadkami) kocha dzieci miłością bezwarunkową, bezgraniczną, emocjonalną. Nie potrafi, w krytycznych dla dzieci momentach odpowiednio się zdystansować. Nie jest w stanie nauczyć dzieci być wolnymi dając im swobodę i ukazując twarde zasady gry. Tylko ojciec ma ten dar. Moc ojcowskiego błogosławieństwa znana ze Starego Testamentu jest faktem. Dlaczego katolicy tak mało o tym mówią? Czy tak niewielu z nas miało dobre relacje ze swoim ojcem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz