O polityce, społeczeństwie i gospodarce...

O polityce, społeczeństwie, gospodarce i ludzkiej duszy...

"Wśród ludzi rozpowszechnił się głupi zwyczaj mówienia o ortodoksji jako o czymś ciężkim, nudnym i bezpiecznym. A przecież nigdy nie istniało nic bardziej niebezpiecznego i podniecającego niż ortodoksja" G. K. Chesterton

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rachunek sumienia

Byłem wczoraj na uroczystym pogrzebie płk. [już] Zygmunta Szendzielarza. Wielka, antykomunistyczna i patriotyczna demonstracja. Ostatecznie, wszystkie te lata i zabiegi ujarzmiania polskiego narodu, terror, mordowanie elit, zwalczanie szlachetności, premiowanie zaprzaństwa, to wszystko okazało się nieskuteczne.

Odzyskiwanie podmiotowości, nawet jeśli tylko duchowej, jest doskonałym momentem do zrobienia porządnego rachunku sumienia. Zastanówmy się czy wszystkie wybory naszych przodków były tak szlachetne jakbyśmy tego chcieli. Czy rzeczywiście byliśmy tylko ciemiężeni, a nigdy żeśmy nie ciemiężyli?

Czy w Traktacie Ryskim nie oddaliśmy, w imię postrewolucyjnej, ciasnej ideologii nacjonalistycznej, setek tysięcy naszych rodaków, oraz milionów braci naszych Białorusinów na pastwę bezbożnego i krwiożerczego komunizmu?

Czy w dwudziestoleciu międzywojennym, rękami bezmyślnej administracji nie niszczyliśmy chrześcijańskich (prawosławnych) kościołów? Czy nie chcieliśmy siłą narzucać języka ich nabożeństwa?

Czy wreszcie godzi się w odwecie zabijać niewinnych ludzi? Czy jest to działanie godne łacińskiego katolika, tak miłującego sprawiedliwość i chrześcijańskie miłosierdzie?

Czy zbrodnie wojenne dokonane przez jakiegoś przedstawiciela innego narodu dają nam moralne prawo abyśmy dokonali zbrodni na innych przedstawicielach tego narodu?

Nie ma takich okoliczności, takich motywów politycznych, strategicznych, moralnych, które mogłyby usprawiedliwić takie działanie.

Otóż, jeśli chcemy być moralnym przewodnikiem innych, jeśli chcemy stać na czele narodów naszego regionu, tedy musimy pierwsi uderzyć się w piersi i krzyknąć: "Prosimy o przebaczenie!".

Prosimy o przebaczenie, za każdą zbrodnię, każde zabójstwo niewinnego człowieka, dokonane przez naszych przodków, bez względu na motywy jakimi się kierowali. Jeśli czcimy ich pamięć to ze względu na ich zasługi walki o wolną i katolicką Polskę. Za zbrodnie przepraszamy. Chcemy być dziedzicami szlachetności, wyrzekamy się "ludzkiej sprawiedliwości" praktykującej odpowiedzialność zbiorową. Potępiamy morderstwo każdego cywila, każdej kobiety, każdego dziecka zabitego z rąk polskiego żołnierza.

Albowiem, jeśli tego nie uczynimy dziś, jeśli nie uderzymy się w piersi świadomi naszej grzeszności, cóż nas uchroni przed bestialstwem w godzinie próby?

środa, 2 marca 2016

Sakrament Małżeństwa w odwiecznej nauce Kościoła cz. 1

Pierwszym celem małżeństwa wg. odwiecznej nauki Kościoła jest zrodzenie i wychowanie potomstwa. Problemem współczesnego "przepowiadania", tj. praktyki pastoralnej jest zrównanie z tym najważniejszym celem celu podrzędnego, mianowicie wzajemnego dobra małżonków. Zrównanie tych dwóch celów jest właściwie detronizacją pierwszego celu. Wzajemne dobro małżonków w posoborowym Katechizmie Kościoła Katolickiego wymieniane jest pierwsze w kolejności, równorzędnych jakoby celów małżeństwa(1). W praktyce pastoralnej jednak dobro małżonków wyraźnie stawiane jest na pierwszym miejscu, a zrodzenie i wychowanie potomstwa jest celem drugorzędnym. Bo gdyby było inaczej, czy moglibyśmy w ogóle rozważać „planowanie dzieci” inaczej, niż tak, jak Pan Bóg da?

Współcześni katolicy do szpiku kości przesiąknięci są egoizmem i mentalnością antykoncepcyjną. Dzieci są dobrem ale nie mogą nam przeszkadzać w wygodnym życiu, dlatego odpowiedzialność to decydowanie się na dzieci z umiarem – taki pogląd jest dziś poglądem dominującym. A przecież małżeństwo ze swej natury powinno być otwarte na osobę trzecią, jako wspólnota. Akt małżeński ze swej natury powinien być otwarty na przekazywanie życia. Jeśli ktoś zamknięty na dziecko (nawet tylko w danym momencie) podejmuje akt małżeński, to taki czyn jest wewnętrznie sprzeczny. Spójrzmy na owoce takiego podejścia do ludzkiej płciowości. Współcześnie zdaje się właściwie, że jest to zaspokajanie zwykłej potrzeby fizjologicznej, które każdemu się należy, bez względu na konsekwencje. Może nie takie zwykłe i może w imię "miłości" ale staje się doskonałym opium, którym może się upoić. Ułuda szczęścia, za którą wielu ludzi może się uganiać, zanim zdrowie im odmówi posłuszeństwa. Obcowanie płciowe współcześnie nie jest już aktem o głębokim znaczeniu społecznym. Coraz lepiej radzimy sobie z omijaniem niepożądanych konsekwencji. Rozdzielenie aktu małżeńskiego od jego skutków doprowadziło współczesne człowieczeństwo do jakiegoś strasznego wynaturzenia. Akt, który miał być współuczestnictwem w akcie stwórczym Boga, stał się pustą wydmuszką. Egotyczni ludzie poszukują coraz mocniejszych doznań w wynaturzeniu, które nie może doprowadzić do żadnego spełnienia. Skupianie się na powierzchownych doznaniach oddala od siebie małżonków, zamiast ich zbliżać. Traktujemy drugą osobę technicznie, aby zapewniła nam ona odpowiedniej jakości doznania. Zamiast ofiarności i wzajemnego oddania jest poszukiwanie „realizacji siebie” – słowo klucz współczesnego świata. „Realizacja siebie” to nic innego jak życie skupione na sobie, a zatem zaprzeczenie przykazaniom miłości, samoubóstwienie i detronizacja Boga.

Czymże jest wzajemne dobro małżonków? Oto jest pytanie. Jeśli jest to postęp w drodze do świętości, to jest to zadanie dla każdego człowieka, zatem nie jest to szczególnym celem małżeństwa. Poza tym zaufanie Panu Bogu w otwarciu się na dzieci nie może być przeszkodą w rozwoju duchowym, wręcz przeciwnie. Czy ktoś może temu zaprzeczyć? Zatem szczególnym celem małżeństwa w dalszym ciągu pozostaje zrodzenie i wychowanie potomstwa. Inne rozumienie „dobra małżonków” prowadzi nas do usankcjonowania egoizmu, życia dla siebie, a nie dla Boga i bliźnich.

Jezus Chrystus proponuje nam współuczestnictwo w dziele stworzenia. Jesteśmy powołani do tego aby jako małżonkowie „zradzać” dzieci nie tyle dla siebie ale przede wszystkim dla Boga i dla Kościoła(2). Zradzanie to również wychowanie czcicieli Boga. A zatem, im więcej dzieci zrodzimy i im lepiej je wychowamy, tym ludzie będą mogli oddać większą chwałę Bogu. Jeśli zatem, jako małżonkowie limitujemy Pana Boga w Jego akcie stwórczym, to tak, jakbyśmy chcieli pozbawić Go większej chwały.

Przypisy:

1. „Przez zjednoczenie małżonków urzeczywistnia się podwójny cel małżeństwa: dobro samych małżonków i przekazywanie życia.” - KKK Pallotinum 1994, 533.

2. „Najpierw bowiem związkowi małżeńskiemu dane zostało wyższe i wznioślejsze posłannictwo niż to, które mu z natury przysługiwało; zmierzać ma ono nie tylko do utrzymania rodu ludzkiego, lecz do rodzenia dziatek Kościoła, "współmieszkańcy świętych i domownicy Boży" (Efez 2,19), "aby mianowicie rodził się, był wychowywany lud czcicieli i wyznawców Boga i Zbawiciela naszego Chrystusa Pana" .” – Leon XIII, encyklika Arkanum Divinae sapientiae

„Pierwsze więc miejsce pomiędzy dobrami małżeństwa zajmuje potomstwo. I zaprawdę sam Stwórca rodzaju ludzkiego, który w dobroci swej w dziele rozkrzewienia życia postanowił ludzi użyć jako pomocników swych, nauczał tego, kiedy, ustanawiając w raju małżeństwo, powiedział do prarodziców naszych, a przez nich do wszystkich przyszłych małżonków: "Roście i mnóżcie się i napełniajcie ziemię". To samo znajduje św. Augustyn w słowach św. Pawła Apostoła do Tymoteusza: "Że celem rodzenia zawiera się małżeństwo, świadczy Apostoł w ten w sposób: Chcę, aby młodsze szły za maż. A jakoby wtrącono pytanie: Dlaczego? dodaje zaraz: "Aby dzieci rodziły i stawały się panami domu".” – Pius XI, encyklika Casti connubi

wtorek, 12 stycznia 2016

Czym jest Bractwo Przedmurza?

Bractwo Przedmurza jest propozycją formacyjną dla mężczyzn. Propozycja ta jest realną odpowiedzią na dwa współczesne kryzysy: kryzys męstwa, roli mężczyzny w społeczeństwie oraz kryzys Wiary i katechizacji mężczyzn.

Kryzys męstwa spowodowany jest zerwaniem międzypokoleniowych więzi. Formacja mężczyzn wymaga wprowadzania w dorosłość przez innych mężczyzn. Tzw. męskiej inicjacji. Męskie cnoty są czymś o wiele mniej instynktownym, niż np. macierzyństwo; wymagają ich pielęgnowania i przekazywania czyli Tradycji. W przypadku zerwania tych, międzypokoleniowych więzi bardzo łatwo się degenerują lub nie wykształcają. Z takim procesem mamy do czynienia od czasów silnej industrializacji, gdy mężczyźni masowo odrywali swoje miejsce pracy od życia rodzinnego, a opieka nad dziećmi stopniowo zaczęła przechodzić pod kuratelę instytucji publicznych. Starotestamentalna moc ojcowskiego błogosławieństwa jest czymś realnym, czego współcześni mężczyźni często nie mają świadomości. Oczywiście nie jest to nic magicznego. Jest to coś przyrodzonego, danego mężczyźnie od Boga. W Księdze Rodzaju czytamy: „Ulepiwszy z gleby wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne, Pan Bóg przyprowadził je do mężczyzny, aby przekonać się, jaką on da im nazwę. Każde jednak zwierzę, które określił mężczyzna, otrzymało nazwę "istota żywa". I tak mężczyzna dał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym i wszelkiemu zwierzęciu polnemu, ale nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny.”,. Otóż, ja twierdzę, i jest to twierdze poparte moim kilkunastoletnim doświadczeniem wychowywania młodych i starszych chłopców, że nazywanie i nadawanie tożsamości to jest część natury mężczyzny. Nadajesz tożsamość swojemu dziecku, bez względu na to czy tego chcesz, czy nie. Jest to ogromna odpowiedzialność. Niedojrzały mężczyzna może realnie zatrzymać rozwój swojego dziecka nie afirmując go, nie nadając mu pozytywnej tożsamości.

Dlatego, jako Bractwo pragniemy czerpać ze wspaniałej Tradycji naszych przodków, obrońców Chrześcijaństwa. Oddawanie czci należnej przodkom to obowiązek wynikający z czwartego przykazania ale jest to też coś o wiele więcej. Jest to sposób na budowanie swojej silnej tożsamości. Człowiek pragnie odnaleźć swoje miejsce w świecie. Nikt nie chce być sierotą bez tożsamości. Każdy potrzebuje odpowiedzi na pytanie „Skąd się wziąłem?” i „Dokąd mam zmierzać?”. Jeśli będziesz czynił tak jak nasi wielcy przodkowie, będziesz z pewnością godnym ich następcą. To pociąga nas do wielkich czynów, do poświęcania się na rzecz Ojczyzny i sprawy Katolickiej.

Na czym polega współczesna słabość mężczyzn? Ano przeważnie na tym, że nie daje się im przestrzeni, w której mogą się czuć rzeczywiście potrzebni i wyjątkowi. Nawet w Kościele katolickim, współcześnie mówi się dużo o „geniuszu kobiety”, zachęca się aby kobiety uczestniczyły coraz śmielej i więcej w życiu publicznym, zajmowały miejsca mężczyzn. Zapomina się o czymś bardzo istotnym. Nie pozostawia się nigdzie przestrzeni wyjątkowości dla mężczyzn. Kobiety mają przestrzeń, w której zawsze będą niedoścignione i nie do zastąpienia, jest to macierzyństwo. Mężczyźni, realnie zdetronizowani z tronu głowy rodziny, często mają kompletnie utracone poczucie misji i poświęcenia w swoim życiu. To powoduje, że uciekają od realnego życia w jakieś „tematy zastępcze”: hobby, alkohol, komputer itp.

Trzeba przywrócić właściwy porządek, poczucie misji i ofiarność mężczyzn. Władza chrześcijańska jest służbą, aż do oddania swojego życia za najbliższych. Tego nas nauczył Pan nasz Jezus Chrystus. I to miał na myśli Święty Paweł mówiąc: „Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim. Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (…). Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus - Kościół, bo jesteśmy członkami Jego Ciała.”

Rolą mężczyzny jest patrzenie dalej i szerzej niż tylko na dno garnka, rolą mężczyzny jest umieranie za rodzinę. Doskonale rozumieli to nasi przodkowie, którzy najlepszych swych synów posyłali do obrony Ojczyzny. Husaria tym różniła się od armii zaciężnych, że to byli dumni i wolni ludzie, którzy umierali dla nieśmiertelnej sławy, w obronie rodzin i Ojcowizny. Dlatego mieli tak silne morale i pokonywali wielokrotnie liczniejsze wojska przeciwnika. Dość już sprawowania w Polsce „rządów dusz” przez siły antykatolickie, antyrodzinne, antypolskie. Musimy powstać. Ale aby powstać, mężczyźni muszą zrozumieć, że ich misja daleko wykracza poza zapewnienie bezpieczeństwa materialnego swoim rodzinom. Musimy jednoczyć się po to aby bronić naszych wartości. Mężczyźni muszą co jakiś czas „wyjść z domu” po to aby ich dzieci mogły dorastać w katolickich wartościach. Inaczej siły zła nas pokonają. Żony też muszą tą zrozumieć.

Jednym z najważniejszych atrybutów społecznej roli mężczyzny ale także wolności jest zdolność do obrony. Przez lata niewoli, zaborów, komunizmu, społeczeństwo polskie było celowo rozbrajane po to, aby było niezdolne do samoobrony. Nadchodzi czas powrotu kształtowania mężczyzn do walki. Stąd tak ważną częścią męskiej formacji w Bractwie Przedmurza jest aspekt militarny. Bądź dumnym obrońcą swojej rodziny i swoich najwyższych wartości! Jeśli zostałeś wychowany na pacyfistę, musisz narodzić się na nowo – do walki. Wtedy będziesz mógł pełnić swoją społeczną rolę realnego obrońcy, który ma realną zdolność obrony i w razie zapanowania bezprawia - wymierzania sprawiedliwości. Nasza formacja militarna nie ogranicza się do strzelnicy. Pragniemy rozwijać się fizycznie i ćwiczyć fechtunek polską szablą, po to aby symbolicznie przekazywać dalej „pałeczkę” dumnych obrońców chrześcijaństwa w tej sztafecie pokoleń.

Weź ster okrętu swojej rodziny w swoje ręce, bądź głową, dumnym i wolnym spadkobiercą swoich szlachetnych przodków. Nie zaniedbuj obowiązków rodzinnych. Bądź realnym oparciem dla swojej małżonki. Nadaj pozytywną tożsamość swoim dzieciom, przekaż im swoje wartości, wprowadzaj je w dorosłość. Pamiętaj, że liczne potomstwo pomnaża Twój realny wpływ na rzeczywistość, dobrze wychowane pomnaża majątek rodzinny i materialny, oraz ten najważniejszy, duchowy. Ale co najistotniejsze, ukierunkuj całe swoje życie i życie swojej rodziny na Boga. I tutaj przechodzimy do kryzysu Wiary i duszpasterstwa mężczyzn.

Kryzys Wiary możemy poznać po tym, że mężczyźni (w szczególności) coraz częściej omijają Kościół szerokim łukiem. Nawet jeśli są przywiązani do tradycyjnych wartości, to Kościół nie odpowiada na właściwie przez nich sformułowane pytania. Niektórzy dowcipnie nazywają to „feminizacją” Kościoła. Owszem, jest w tym wiele prawdy. Nauczanie skupione na kerygmatach i kwestiach relacyjnych jest czymś, co w ogóle do większości mężczyzn nie trafia. Większość mężczyzn potrzebuje w sposób logiczny uzasadniać to co robi w swoim życiu, buduje pewną logiczną osnowę, konstrukcję, która później może być stałym punktem odniesienia. Jeśli Kościół, który przecież reprezentuje Prawdę (jest to nie do podważenia), nie głosi już Prawdy w całej pełni, pojawiają się luki, które niweczą męską potrzebę zbudowania solidnej konstrukcji dla swoich przekonań. Pojawia się przekonanie, że wszystkie religie są równe, w każdej jest odrobina prawdy ale w sumie to nikt nie zna całej prawdy. Za indyferentyzmem religijnym idzie relatywizm moralny. Skoro wszystko jest względne to niby czemu mamy stosować w swoim życiu zasady, które z bliżej nieznanych nam powodów były stosowane przez naszych przodków?

Bractwo Przedmurza odpowiada na te potrzeby powrotem do źródeł. Klasyczna filozofia, która niesamowicie wzbogaca słownik pojęć, a także pozwala spojrzeć krytyczniej na wyidealizowany przez media obraz współczesnych przemian. Klasyczne podejście do prawa i polityki, jako troski o dobro wspólne. Te sprawy są bardzo ważne aby zaproponować głęboką odnowę życia społecznego. W tym celu organizujemy spotkania o tej tematyce, polecamy sobie nawzajem książki, analizujemy i tworzymy recepty na współczesne kryzysy. Za kryzysem współczesnej filozofii, sposobu myślenia idzie kryzys Wiary. Współczesne dokumenty Kościoła często są bardzo niejednoznaczne przez co zamiast „wyjaśniać nam pisma”, wprowadzają tylko chaos. W ubiegłych wiekach Kościół potrafił w wielu kwestiach wypowiadać się jasno i zdecydowanie. Dzięki czemu dysponujemy ogromnym skarbcem, który umożliwia owo zbudowanie silnej konstrukcji wizji Boga, Prawdy, a także wizji relacji człowieka do Boga. Bóg powinien być na pierwszym miejscu, jest to dla katolika truizm. Czemu zatem tak słabo przekłada się to na prozę życia codziennego? Czemu w katolickim kraju, politycy, którzy odwołują się do katolickiego elektoratu nie zachowują się tak jakby Bóg był na pierwszym miejscu ale bożek o imieniu „demos”? Czemu wyganiamy Pana Boga z naszego życia publicznego, społecznego, zamykamy Go w grupkach dzielenia, wspólnotach? Wreszcie, czy liturgia jest rzeczywiście szczytem naszego życia religijnego? Jeśli nie to mamy bardzo dużo do zrobienia. Infantylizm w liturgii to coś co odpycha od niej mężczyzn. Liturgia ma podnosić nas ku rzeczywistości niebiańskiej, być czymś wyjątkowym, szczególnym. Odnajdujemy to w formie nadzwyczajnej, tj. tzw. mszy trydenckiej. Staramy się aby Najświętsza Ofiara rzeczywiście była szczytem. Dążymy do tego aby liturgia była jak najpiękniejsza.

Jako Bractwo nie chcemy pouczać innych. Chcemy zmieniać świat, zaczynając od zmiany samych siebie. Dlatego tak ważne jest dla nas pielęgnowanie cnót rycerskich, które wywodzą się bezpośrednio od Ośmiu Błogosławieństw: 1) Mężne wyznawanie Wiary; 2) Życie w prawdzie; 3) Pielęgnowanie sumienia i żal za grzechy; 4) Dawanie dowodów pokory; 5) Umiłowanie sprawiedliwości; 6) Spełnianie uczynków miłosierdzia; 7) Praktykowanie Szczodrobliwości i Wielkoduszności; 8) Mężne znoszenie prześladowań.

Formację w Bractwie opieramy na trzech filarach działalności: 1) Oddawanie Panu Bogu należnej Mu chwały, poprzez piękną liturgię, nabożeństwa, modlitwy; 2) Formacja intelektualna: filozoficzna, teologiczna, apologetyka; 3) Formacja fizyczna i militarna.

Deus Vult! Dla większej chwały Bożej!

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Jak wiecie, jestem krytyczny wobec partii rządzącej. Jeśli robią coś w jawnej sprzeczności z interesem Polski bez zawahania krzyczę: "hańba!".

Spójrzmy teraz co robią główne ośrodki medialne. Typowe działanie na "robienie sieczki z mózgu". Mediów nie interesują szanse rozwoju bardzo perspektywicznej współpracy z Chinami. Media nie są zainteresowane wynikami negocjacji dotyczących francuskich ustaleń klimatycznych. Nie interesują mediów zagrożenia płynące z konfliktów na tzw. Bliskim Wschodzie. Nie interesują ich szanse rozwojowe związane z demografią czy gospodarką. Media są zainteresowane jedną rzeczą, którą będą odmieniać przez wszystkie przypadki, aż wszyscy uwierzą, że to jest prawda (zgodnie z zasadą Goebells'a "Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą"). Obowiązują podwójne standardy. Poprzedni rząd dokonał zamachu na TK. Cicho było. Poprzedni prezydent nie wykonał 49 wyroków TK, cicho było. Ale jest zlecenie. Wmówić ludziom, że demokracja jest zagrożona przez rząd wywodzący się z byłej opozycji.

Wybitny teolog Dietrich von Hildebrand napisał: "rzeczywistej teraźniejszości doświadczamy w pełni tylko wówczas, gdy udaje się nam uwolnić od napięcia przeszłości i przyszłości, gdy nie jesteśmy już więźniami oszalałego pędu ku następnej chwili." Otóż mediom chodzi o to aby nas zamroczyć ciągłym napięciem, pogonią za informacją, która została specjalnie spreparowana tak, aby utrzymywać nas w nieświadomości w jakim punkcie dokładnie się znajdujemy i w jakim kierunku zmierzamy. Uwolnijmy się od tego pędu. To pozwala spokojnie odetchnąć i cieszyć się prawdziwym życiem, tak po Bożemu.

środa, 14 stycznia 2015

Jak zostać pucybutem Zachodu c.d.

Dlaczego każdy mężczyzna powinien być sprawny w posługiwaniu się bronią? W jaki sposób wpływa to na naszą rzeczywistą wolność? Ważne jest aby państwo miało armię zdolną do obrony ale przecież nie każdy obywatel musi w razie napadu obcego państwa chwytać za broń? Wystarczy armia i elity mądrze prowadzące dyplomację.

Z czterech powodów. (odpowiadam na zarzuty)

Po pierwsze dlatego, że nie mamy armii zdolnej do obrony naszego kraju. Sprawa jest prosta. Państwo nie spełnia swej obronnej roli, nie jest zdolne do zapewnienia nam bezpieczeństwa w razie agresji z zewnątrz. Zatem my mężczyźni, w sposób szczególny powołani do obrony naszych rodzin, żon, dzieci powinniśmy tę rolę pełnić sami dopóty, dopóki państwo nie zacznie jej pełnić w sposób wystarczający.

Po drugie dlatego, że nawet gdyby państwo miało globalnie sprawną samoobronę , możemy sobie wyobrazić sytuację, gdy w czasie wojny lub nawet jakiegoś zwykłego kataklizmu państwo nie działa na jakimś obszarze. Struktury państwa utraciły nad nim kontrolę i nie są w stanie w tym jednym miejscu zapewnić bezpieczeństwa, mimo, że obrona przed agresją z zewnątrz jest skutecznie zatrzymywana. Dla zobrazowania przykładu przywołajmy huragan Katrina w Nowym Orleanie. W wyniku huraganu służby państwowe przestały funkcjonować. Przez kilka tygodni w Nowym Orleanie rządziły uzbrojone bandy. Jeśli nie będziesz uzbrojony i nie zorganizujesz się z sąsiadami, to w sytuacji wojny albo klęski żywiołowej skazujesz swoją rodzinę na wielką tragedię.

Po trzecie, dyplomacja to jest gra, w której liczą się karty przetargowe. Sprawna armia zawodowa + 10 mln uzbrojonych mężczyzn to bardzo poważna karta przetargowa. Model szwajcarski jest bardzo skutecznym „odstraszaczem” przed agresją z zewnątrz. Oczywiście nie mamy tak korzystnego ukształtowania terenu ale spójrzmy na to z innej strony. Polacy znani są z powstań narodowych, z walki partyzanckiej. Jaka walka partyzancka mogłaby mieć miejsce w sytuacji, w której jedna osoba na sto posiada broń? Jesteśmy jednym z najbardziej rozbrojonych narodów Europy. Myślę, że państwom ościennym zależy na utrzymaniu takiego stanu rzeczy.

Po czwarte dlatego, że męstwo to cnota, której uczymy się poprzez konkretne zobowiązania, próby, poczucie odpowiedzialności. A cnota ta ma decydujące znaczenie w konfrontacji z przeciwnikiem. Dlaczego wiele pokoleń naszych przodków było mężnymi? Przede wszystkim potrafili walczyć. Broń nie tyle jest ważna aby nauczyć człowieka konkretnie walki zbrojnej. Jest wyrazem nadania mężczyźnie w społeczeństwie szczególnej odpowiedzialności. Poczucie odpowiedzialności jest kluczem w kształtowaniu wielu cnót i ogólnym rozwoju. No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim wolność? Ano w męstwie, w dumie, w odpowiedzialności, w cnocie, w poczuciu panowania nad sytuacją w „swojej zagrodzie”. Człowiek upodlony, żyjący w poczuciu ciągłego zagrożenia nie może czuć się w pełni wolny.

Dlaczego wg mnie w korporacji nie można pracować twórczo i służyć Ojczyźnie?

Swoją myśl sformułowałem inaczej. Korporacyjny sposób funkcjonowania często ogranicza ludzką twórczość co nie znaczy, że jest tak w każdym przypadku. Czy można pracą w korporacji służyć Ojczyźnie? Na pewno jeśli napełnia się kiesę zagranicznemu przedsiębiorcy to nie bardzo.

Mi tu chodzi o trochę inne, szersze spojrzenie. Miałem w szczególności na myśli korporacje zagraniczne, które jednak stanowią na naszym rynku większość. Te korporacje wprowadziły się na nasz rynek w konkretnym celu. Po to aby obniżyć koszty pracownicze, które w krajach-matkach były wyższe i zarabiać więcej pieniędzy. Tworzą one więc w naturalny sposób lobby, które będzie robiło wszystko aby utrzymać w naszym kraju płace na dotychczasowym poziomie, płace 3-4 razy niższe niż płace na Zachodzie. Co więcej zyski z działalności spółek wyprowadzają zagranicę często korzystając z rozmaitych ulg albo wykazują straty w tym celu by podatek u nas zapłacony był jak najniższy. Tak więc tę bezproduktywność twórczą można potraktować jednocześnie jako metaforę bezproduktywności materialnej.

To, że możemy w korporacji zdobyć doświadczenie, a później założyć własną firmę to fakt ale to nie zmienia istoty rzeczy. Tego mianowicie, że system korporacyjny nie sprzyja rozwojowi naszej gospodarki. A to przekłada się bezpośrednio na własność każdego Polaka. Działalność korporacji na warunkach preferencyjnych przy jednoczesnym efekcie skali, przewadze wynikającej z możliwości zatrudniania działów księgowych i prawnych, nie sprzyja zdrowej konkurencji.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Nowoczesny patriotyzm czyli jak pozostać pucybutem Zachodu?

Współcześnie w wielu środowiskach, uważających się za patriotyczne, lansowany jest pogląd, że mamy czasy pokoju, czasy jakiegoś nowego patriotyzmu. „Nowoczesny patriotyzm” to już nie walka o wolność, którą rzekomo posiadamy ale bycie dobrym uczniem, później pracownikiem i wreszcie płatnikiem podatków. Poglądy te wybrzmiewają również w środowiskach harcerskich. Jest tutaj jakiś duży rozdźwięk, przepaść. Po formacji, która przygotowuje do twórczego przetwarzania rzeczywistości, trudno zadowolić się zupełnie bezpłodną posadką w międzynarodowej korporacji, w której najważniejszą twórczością jest przezwyciężanie ograniczeń wewnętrznych procedur. Absolwent po skończeniu studiów zderza się ze ścianą. Pracodawcy w Polsce bardzo często sami nie mają zdolności twórczego myślenia w związku z tym takie cechy nie są w ogóle zauważane czy doceniane. Mało kto w praktyce zwraca uwagę na najcenniejsze cechy charakteru u pracownika. Liczy się tylko suche doświadczenie, które nic nie mówi o tym, z kim rzeczywiście mamy do czynienia. A przecież zdolny pracownik może się nauczyć wielu rzeczy w mig. Jeśli doda do tego swoją inwencję twórczą, może się okazać, że w krótkim czasie okaże się dla firmy dużą wartością dodaną. Ale nie o tym chciałem pisać…

W pierwszym zdaniu pada sugestia, że jesteśmy wolni. Mamy czasy pokoju, zatem jesteśmy wolni, czyż nie? Ale prawda jest taka, że nie jesteśmy już tym wolnym, dumnym narodem, którym byliśmy w XV-stym czy XVI-stym wieku. Co się z nami stało? Co czyni nas ludźmi mentalnie wolnymi? Co zawsze stanowiło o wolności i dumie naszego narodu?

Po pierwsze własność i niezależność finansowa. W pierwszej Rzeczypospolitej mieliśmy zamożne elity, które czuły się gospodarzami w naszym państwie. Rody te były na tyle zamożne, że to one finansowały rozwój naszej kultury, edukacji, wojskowości. Wreszcie to one dawały zatrudnienie ogromnej części naszego społeczeństwa. Nie musieliśmy otrzymywać żadnych dotacji na rozwój. Szereg powstań narodowych, później nacjonalizacja w II RP (tzw. reforma rolna), II wojna światowa i wreszcie PRL były konsekwentną likwidacją niezależności finansowej Polaków, poprzez ograbianie jej arystokracji i warstwy średniej. Teoretycznie po przekształceniach lat 80-tych wszystko wróciło do narodu. Niestety w wyniku tzw. dzikiej prywatyzacji ogromna część tego majątku została rozkradziona w taki sposób, że duża część własności, mam na myśli szczególnie aktywa, przeszła w ręce podmiotów zewnętrznych, które nigdy nie będą dbały o interesy Polaków. Ich interesem będzie to aby Polacy zarabiali jak najmniej, aby byli w dalszym ciągu tanią siłą roboczą, pucybutami „nowoczesnej” Europy. Nie możesz być wolnym człowiekiem jeśli boisz się głośno wyrażać swoje poglądy z powodu możliwości utraty pracy. Nie możesz być wolnym człowiekiem, jeśli ograniczony korporacyjnymi procedurami, nie masz możliwości wniesienia twórczego wkładu w rozwój naszej umiłowanej Ojczyzny. Nie możesz być wolny jeśli masz duży kredyt konsumpcyjny do spłacenia (np. za mieszkanie), Twoim jedynym środkiem utrzymania jest praca na etacie i co miesiąc drżysz o to czy będziesz miał na spłacenie kolejnej raty...

Po drugie zdolność do obrony. Jak mówi rzymskie przysłowie: „Jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Właściwie tym jednym powiedzeniem można by zamknąć usta wszystkim pacyfistom twierdzącym, że mamy czasy pokoju i w związku z tym walka o wolność to nie nasza brożka. Chcemy pokoju? Bądźmy przygotowani na wojnę! Bądźmy lepiej przygotowani niż w ‘39-tym! Przez jakiś czas mogło się wydawać, że nastały już czasy wiecznego pokoju (w naszej części świata), że oto koniec historii. Wydarzenia na Ukrainie pokazują, że to był tylko miraż. Dlaczego nasi przodkowie czuli się wolnymi? Ano dlatego, że potrafili władać szablą, czego niejednokrotnie dokazywali ale w szczególności dlatego, że bardziej bali się z hańby niż śmierci. Jak to powiedział Pan nasz Jezus Chrystus: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”. Jeśli się boisz o swoje życie, już jesteś martwy. Na tym polegała wyższość moralna i militarna naszych przodków, dzięki której niejednokrotnie wygrywali z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem, że nie bali się. Walczyli z poczucia obowiązku, odpowiedzialności, dla chwały nieśmiertelnej, a nie z lęku przed carskim batem. Walczyli całymi sobą gdyż byli ludźmi wolnymi, a nie niewolnikami. Oczywiście niepotrzebne narażanie życia jest głupotą, nieroztropnością, którą nasi rodacy popisywali się wielokrotnie. Tutaj powinniśmy wyciągnąć lekcję i nie szafować zbyt łatwo życiem naszej młodzieży. Jaką sytuację mamy dziś? Jesteśmy jednym z najbardziej rozbrojonych krajów Europy, kompletnie niezdolnym do obrony swoich obywateli w przypadku agresji z zewnątrz. Spójrzmy na moralne mężczyzn, którzy w sposób szczególny są powołani do zapewnienia bezpieczeństwa swoim najbliższym. W Polsce średnio jedna osoba na sto posiada legalnie broń. Wyobrażacie sobie naszych przodków, którym król zabrania posiadać broń bez zezwolenia? Wyśmiali by go! Mężczyzna, który nie umie sprawnie posługiwać się bronią, który nie czuje, że może być niebezpieczny dla wroga swojej rodziny, nie może czuć się w pełni wolnym człowiekiem! Teraz wyobraźcie sobie, że wchodzą moskale czy szkopy, gwałcą nasze żony i córki, a co my możemy zrobić? Powstanie? My nawet szabel nie mamy! Możemy co najwyżej bohatersko umrzeć. Nikogo nie obronimy, żaden uzbrojony oprawca z naszych rąk nie zginie…

Po trzecie zdolność niezależnego myślenia. Aby taka zdolność była rozwijana, nie wystarczy edukacja publiczna. Doświadczamy tego coraz mocniej, o nie! Edukacja publiczna została pomyślana (albo nieprzemyślana) w taki sposób aby każde dziecko włożyć w pewien szablon bez względu na płeć, talenty czy aspiracje. Edukacja w ustroju demokratycznym nie uczy nas krytycznego myślenia. W ogóle nie uczy nas myślenia. Można dojść do wniosku, że być może komuś właśnie na tym bardzo zależy aby w szkołach nie uczono myślenia. W szkołach, jeśli chodzi o myślenie polityczne, filozoficzne czy ideologiczne poznajemy tylko jeden sposób myślenia, jedną ocenę. Dowiadujemy się, że demokracja jest najlepszym systemem. Nikt się nie sili nawet aby zgłębić wady i zalety ustrojowe innych systemów. To samo dotyczy wielu innych spraw. W literaturze zawsze jest możliwa jedna obowiązująca ocena. Jest to owo gomrowiczowskie „Dlaczego Słowacki wielkim poetą był?”. To samo dotyczy historii. W szkole obowiązuje jedna ocena. Żadnej krytyki tej oceny, żadnej dyskusji. Całe nauczanie jest z jedną tezą. Pomijane są postawy edukacji klasyczne. Po co komu logika, poprawne formułowanie myśli? Po co filozoficzne przekonanie o ludzkich zdolnościach poznawczych? Mamy być tylko dobrymi pracownikami. Uniwersytety przekształca się dziś w wyższe szkoły zawodowe właśnie w tym celu. My nie jesteśmy od myślenia, my jesteśmy od czyszczenia obuwia.

Po czwarte świadomość swoich korzeni. Po co nam świadomość naszych korzeni? Człowiek dla swojego zdrowia duchowego i psychicznego potrzebuje znać swoje pochodzenie. Nikt nie chce być mentalnym sierotą. Sierota to jest „ktoś” bez żadnych odniesień do historii, tradycji, kultury, społeczeństwa, czyli właściwie „nikt”. Na historii naszych przodków budujemy swoją tożsamość. Im bogatsza jest ta historia, tym bogatsza może być nasza tożsamość. Państwom ościennym zależy na tym abyśmy budowali tożsamość co najwyżej na historii najnowszej, jako wiecznie upodlony aspirant w przedsionku zachodu, niczym pies merdający ogonem oczekujący jakiegoś okruchu ze stołu pana. Czymże jest owo zachwycanie się każdym słowem pochwały ze strony jakiegoś prominentnego polityka Zachodu, zaadresowanym do Polaków? Za co może nas pochwalić Niemiec czy Amerykanin? Czyż nie za to, że jesteśmy lojalnym i podległym sługą? Elity Zachodu wiedzą, że nasz naród ma wspaniałe tradycje kulturowe, tradycję siły moralnej, płynącej z wierności wierze katolickiej, wreszcie tradycje skutecznej wojskowości i dyplomacji. Nikt nie lubi konkurencji przy rozdawaniu kart dlatego nie należy oczekiwać, że jakiekolwiek czynniki zewnętrzne będą pomagały nam w odkrywaniu swojej wielkiej tożsamości. Wręcz przeciwnie. Nadal w mediach będą się starać nas upodlić, przedstawiając „polactwo” czy „sarmatyzm” w złym świetle jako coś wstecznego, wstydliwego, przynoszącego hańbę. Aby być wolnymi musimy uwolnić się od tych zewnętrznych ocen. Zróbmy wewnętrzny rachunek sumienia i czerpmy całymi garściami z naszej pięknej wspaniałej tożsamości!

Czyli jaki powinien być współczesny patriotyzm? Ano świadomy tego, że bez własności, bez zdolności militarnej, bez edukacji klasycznej i wreszcie bez znajomości własnych korzeni: wielkiego, europejskiego i katolickiego narodu, nie będziemy nigdy wolni!

wtorek, 24 czerwca 2014

Mój przepis na sukces

Przepis na sukces trzeba rozpocząć od właściwej diagnozy sytuacji. Wszelkie choroby i niedostatki muszą być dobrze rozpoznane. Moja ocena współczesnego kryzysu społeczeństw cywilizacji chrześcijańskiej nie jest szukaniem winnych. Jest wołaniem o to aby nie wygłupiać się dłużej, aby przestać się oszukiwać, nie zaklinać rzeczywistości mówiąc: „Przeżywamy wiosnę Kościoła”. Gdyby tak było, nasze społeczeństwo by kwitło, a tymczasem przeżywamy głęboki kryzys na wielu płaszczyznach. Uderzmy się zatem w piersi i wołajmy: „mea culpa”, postanówmy poprawę i na nowo zwróćmy się ku Chrystusowi.

Tekst będzie składał się minimum z trzech części:

1. Kryzys wiary jest wielowymiarowy, poczynając od coraz mocniejszego indyferentyzmu religijnego (wszystko jedno w co się wierzy byle w coś wierzyć) i relatywizmu moralnego wśród młodzieży, poprzez infantylizm form religijnych, odpychający większość dojrzałych mężczyzn, na antropocentryzmie kończąc.

2. Kryzys ludzkich priorytetów. Wartości ponadczasowe wypierane są przez chęć konsumpcji, narcyzm, hedonizm, egoizm, ucieczkę przed trudem i cierpieniem. To się przekłada na kryzys ról społecznych i kryzys rodziny. Duży kryzys władzy polegający na utożsamianiu władzy nie ze służbą i odpowiedzialnością, ale wręcz przeciwnie, z korzystaniem z przywilejów, nadużywaniem władzy dla własnych korzyści, tyranią, przemocą.

3. Recepta na kryzys, czyli zwrócenie się ku Bogu, odbudowanie zdrowej komórki rodzinnej dzięki właściwej formacji, dzięki powrotowi do naszych katolickich korzeni, do klasycznego modelu rodziny. Jakie rodziny, taki poziom życia religijnego, społecznego i politycznego.

KRYZYS WIARY

Wydaje się, że główną przyczyną kryzysu wiary obok ataków na Kościół, które istniały na przestrzeni całej historii, jest osłabienie przez Kościół i jego wiernych własnej tożsamości. Apogeum tego miało miejsce w drugiej połowie XX w. ale oczywiście te działania rozpoczęły się o wiele wcześniej i mają miejsce do dnia dzisiejszego. W samym Kościele głoszenie pełnej jedności i pełni Prawdy (w Kościele katolickim) stało się niewygodną przeszłością, z którą jakoś trzeba żyć i się tego wstydzić. Jeśli przyznajemy dziś, że pełnia prawdy jest w Kościele katolickim to za chwilę bardzo za to przepraszamy i wyjaśniamy, że wszyscy inni też mają ziarna prawdy. Ta postawa w sposób oczywisty prowadzi do rozwodnienia katolickiej nauki i poczucia wśród młodzieży, że wszystkie religie są dobre i mają tyle samo prawdy. Współcześnie przeżywamy ogromny kryzys katechizacji. Nie wiem czego dziś uczą się dzieci na lekcjach religii poza pacierzem i jakimiś formułkami Sakramentów, ja niewiele z tego pamiętam… Były jeszcze filmy o moralności, aborcji itp. Ale tu jest jakieś ogromne zaniedbanie. Jeśli młody człowiek pozostaje na poziomie konsumenta i nie jest zdolny do zgłębiania swojej wiary, to czy będą go interesować autorytatywne zakazy czy nakazy? Nie, mowa o elementach katolickiej moralności bez przekonania do całej teocentrycznej antropologii nie ma większego sensu. Młody człowiek musi zrozumieć, że nauka Kościoła nie jest wyssana z palca ale jest prawdą o nas, objawioną w Piśmie i poprzez apostolską tradycję. Gdyby w szkołach uczono myślenia, byłaby szansa, że młody człowiek sam dojdzie do wniosku, że warto wyznawać Prawdę, tylko i wyłącznie. A zatem gdyby wiara katolicka nie była JEDYNĄ prawdziwą, wyznawanie jej nie miałoby sensu.

Jeśli wiara katolicka nie jest prawdziwa, niech każdy z nas zajmie się poszukiwaniem pełni prawdy poza Kościołem. To jest dla mnie jedyne sensowne rozwiązanie, które mogę zaproponować. Zadowalać się tym, że to ładna dekoracja dni świątecznych, ceremonie rodzinne, tradycja? Człowieku, a po co ty żyjesz? Zadaj sobie to fundamentalne pytanie! Po co ty żyjesz? Jeśli po to żeby być trochę lepiej rozwiniętym zwierzątkiem, bo z własną kulturą i bardziej zaawansowanym aparatem komunikacji ale jednocześnie w jakiejś wymyślonej sobie fikcji, to istotnie twoje życie nie ma większego sensu niż życie świni w chlewie!... Ale z kolei, jeśli wyznajemy wiarę katolicką z powodu prawdy, którą ona przekazuje, to nie powinno cię interesować to żeby ksiądz czy biskup mówił to co chcesz usłyszeć, ale to aby mówił prawdę. W tym ksiądz jest wierny Chrystusowi, i w tym powinna być mierzona jego wartość. Powinien wbrew wszelkim przeciwnościom, „w porę i nie w porę” głosić prawdę.

Interesuje nas prawda, odkryliśmy ją w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła, czyli przekazie ustnym pochodzącym wprost od Apostołów, następnie potwierdzonym przez szereg soborów powszechnych. Zgodnie z naszą wiarą Objawienie dokonało się w Jezusie Chrystusie. Apostołowie nam to przekazali. Aż do Paruzji żadna kreska w Prawie nie zostanie zmieniona. Czy możemy w tej sytuacji uznać, że nasza wiara może ewoluować w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku i nadal będziemy katolikami? Nie, przecież to są jakieś brednie. Jeśli ktoś znosi swoją nauką to co zostało nam Objawione w Piśmie i Tradycji, ten jest pospolitym kłamcą. W przeciwnym razie, gdyby uznać ewolucję dogmatów (potępioną przez papieży) to Pismo Święte przestaje mieć jakąkolwiek wartość, no i znowu wiara katolicka (powszechna, a zatem dostępna dla każdego) nie ma żadnego sensu. Tak, Objawienie jest ponadczasowe i żadne dziejowe zawieruchy nie są w stanie naruszyć jego wiecznego przesłania. Próba dostosowania się do świata kończy się raczej powielaniem błędów współczesności, niż naprawą tegoż. To jest bardzo ciekawe bo przecież przez wieki w Kościele bardzo dobrze rozumiano, że odpowiedź Kościoła na aktualne czasy to z jeszcze większą mocą głoszenie nauki Chrystusowej, kładąc akcenty na te elementy Objawienia, z którymi świat aktualnie ma największe problemy. A dziś robi się zupełnie odwrotnie tj. te elementy nauki, które mogłyby kogoś urazić, gdyż z nimi wielu ludzi ma problem są czymś wstydliwym, pomijanym.

Jeśli wiara katolicka jest prawdziwa to czy to jest bajeczka dla małych dzieci czy raczej poważna sprawa dla dorosłych? Oczywiście to drugie ale obserwując formy religijności wielu współczesnych grup katolickich ma się wrażenie, że jest to bajka dla małych dzieci. Nie chodzi mi tu zupełnie o to aby odbierać dzieciom katechezę, modlitwę, uczestnictwo w liturgii… O nie. Zupełnie krótkowzroczne jest jednak dostosowywanie form modlitewnych oraz sposobu głoszenia wiary do poziomu dzieci. Przecież same dzieci tworzą sobie w umyśle pewną hierarchię wartości. Bardzo łatwo rozróżnią te sfery życia, które są przez dorosłych traktowane zupełnie serio oraz te, które są traktowane z przymrużeniem oka. Infantylizacja wiary powoduje u dzieci zamęt. Czemu mają się zachowywać w kościele poważnie, jeśli sami dorośli dostają w nim małpiego rozumu i zachowują się w nim jak dzieci?

Wychodzą teraz takie książki jak np. książka pt. „Dlaczego mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła?”. Próbuje się w nich uzasadniać, że mężczyzna potrzebuje działania, zupełnie pomijając fakt, że sam aktywizm nie zaprowadzi nas do kontemplacji Wszechmogącego Boga. Nie, nie, nie! Nie tu leży problem. Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła, bo od czasu przemian soborowych nie są w nim traktowani poważnie! Infantylizacja form liturgicznych urąga męskiemu poczuciu przyzwoitości i powagi. To jest logiczne, coś co jest niepoważne nie może być prawdziwe. Czy konsekracja w tandetnym plastikowym ornacie, w otoczeniu dekoracji rodem z jakiejś przytłaczającej fabryki, z jakimś aktorstwem księdza przed wiernymi i biegającymi wrzeszczącymi dziećmi po kościele, może być autentycznym Przeistoczeniem? Wszyscy, którzy w tym uczestniczą wyglądają z zewnątrz jakby tak naprawdę nie wierzyli w to co się w tym momencie dokonuje! Przeistoczenie chleba i wina w ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa, najbardziej doniosły moment po tej stronie nieba, w czasie którego każdy powinien upaść na kolana i wstrzymać oddech! Poprzez uczuciowe, zewnętrzne, infantylne przeżywanie wiary, współczesny katolik utracił praktycznie zdolność kontemplacji, która jest kluczowa w pogłębianiu osobistej więzi z Bogiem. Kiedyś podejście mojego dziadka do tego tematu było zupełnie dla mnie niezrozumiałe, dla niego dziecinna pioseneczka religijna przed jedzeniem to był „cyrk”, a na stwierdzenie „Nowa Ewangelizacja” pytał się po co ta nowa, a poprzednia zła była? Dziś widzę coraz wyraźniej co dziadek miał na myśli. Kościół nie potrzebuje żadnej Nowej Ewangelizacji. Kościół potrzebuje na nowo wrócić do swoich korzeni, czyli właśnie do tej dobrze sprawdzonej, „starej” ewangelizacji, która była udziałem Apostołów i Świętych, dzięki której Kościół miał wielu gorliwych wyznawców, gotowych nawet oddać swoje życie dla Chrystusa.

Dziś mówi się o głoszeniu kerygmatu. „Nowa Ewangelizacja” najczęściej ogranicza się do prozaicznego powtarzania „Bóg cię kocha”. Nauczanie z ambon krąży wokół relacji z Bogiem ale Boga nie wyjaśnia, nie tłumaczy naszej wiary, nie przestrzega przed błędnymi filozofiami, które dziś skutecznie uwodzą człowieka, tak, że ten zwodzony całe życie ugania się za „wiatrem w polu” i wciąż nie rozumie swoich pogłębiających się problemów duchowych. Wycofaliśmy się z intelektualnej debaty teologicznej w nauce, która przed Vaticanum Secundum była bardzo żywa. Oddaliśmy wszędzie pole marksistowskiemu materializmowi, przytakując, że no tak, nauka i wiara to co innego. Czy to jest poważna Wiara? Nie to jest jakiś żart. Rzetelna nauka i prawdziwa wiara idą w parze, nie może być między nimi żadnych sprzeczności. Przez wieki to Kościół był instytucją napędzającą rozwój nauki, a dziś okazujemy się jakąś intelektualną pustynią, która poza przytakiwaniem mętnym dowodom ewolucjonistów nie jest w stanie wyjść z żadną naukową inicjatywą. A gdzie się podziała dogmatyka katolicka, która jeszcze przed wojną stała na bardzo wysokim poziomie, również w Polsce? Gdzie katolickie życie intelektualne?

My mężczyźni chcemy poznawać wiarę rozumowo, by z jeszcze większym przekonaniem ją wyznawać. Wymagamy wysokiego poziomu intelektualnego księży. Niech się kształcą w teologii, apologetyce, filozofii. Od tego mają być specjalistami. Psychologom, trenerom, coachom już dziękujemy. Dziś mężczyzna, aby jego potrzeby rozumowego zgłębiania prawd wiary zostały zaspokojone: czy podczas niedzielnego kazania, czy w jakieś wspólnocie przykościelnej, musi mieć jakieś ogromne szczęście. Czy to jest poważne podejście do Wiary? O wiele częściej próbuje się z nas mężczyzn zrobić jakieś karykatury człowieka, niezdolne do samodzielnego myślenia. Formacja w wielu wspólnotach nastawiona jest na „formatowanie dysku”. „Odrzuć wszystko cokolwiek myślałeś do tej pory, teraz my będziemy myśleć za ciebie”. Oczywiście głoszenie kazań takich, aby mężczyzna czuł się potraktowany poważnie, wymaga trudu. Nie wystarczy opowiedzieć kilku ckliwych historyjek oraz „Bóg cię kocha”. Nie wystarczy przygotować się do tego konkretnego kazania. Trzeba wykonać dużą pracę intelektualną. Czytać dokumenty Kościoła, nie tylko te mętne z ostatniego soboru ale przede wszystkim te wcześniejsze, które jasno definiują prawdy naszej wiary. Trzeba czytać Ojców Kościoła, Świętych, stale pogłębiać znajomość swojej wiary. Tego my mężczyźni od księży oczekujemy.

Praktyka jest jednak taka, że księża nie znają nawet dokumentów soborowych i posoborowych, na które przecież tak chętnie się powołują. Zaczynam się zastanawiać czego oni się dziś uczą w tych seminariach… W czasie wizyty duszpasterskiej, jakieś dwa lata temu zaczęliśmy rozmawiać o postawie przy przyjmowaniu komunii. Ksiądz, który nas odwiedził, twierdził, że ona nie ma znaczenia, że liczy się tylko nasza postawa w środku. Pomijając to, że tu mamy do czynienia z jakąś postawą gnostycką, która uznaje rozdźwięk między ciałem i duszą jako coś pozytywnego (zgodnie z katolicką teologią ciało powinno być podporządkowane duszy), ksiądz zaczął się powoływać na nauczanie Jana Pawła II. Tak się złożyło, że ja akurat już wcześniej znalazłem dwie wypowiedzi Ojca Świętego, które mówiły zupełnie coś przeciwnego. Umówiliśmy się zatem, że ja księdzu prześlę wypowiedzi papieża, które mówią jasno o tym, że najwłaściwsza postawa przyjmowania Eucharystii to postawa klęcząca, a ksiądz miał przesłać mi wypowiedzi potwierdzające to, co głosił. Oba teksty przesłałem księdzu w ciągu kilku dni. Po kilku miesiącach przypomniałem się księdzu, ale ksiądz wciąż nie mógł znaleźć swojego cytatu i sądzę, że szuka go aż do dnia dzisiejszego…

Wiele duchowych i antropologicznych problemów człowieka współczesnego bierze się stąd, że Bóg został strącony z pierwszego miejsca naszej hierarchii wartości. Współczesny Kościół obrał sobie człowieka jako swoją nową drogę. Czy to nie jest manifest podobny do buntu Lutra? Przecież to nie miłość człowieka prowadzi do poznania Boga ale miłość do Boga prowadzi do poznania człowieka! To Chrystus-Bóg jest Drogą, Prawdą i Życiem, nie człowiek. Tyle razy słyszałem nawet w kazaniach, że jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu to wszystko inne jest na właściwym miejscu. Bardzo dobrze ale czemu zaraz obok mówi się coś dokładnie odwrotnego? Czemu praktyka duszpasterska pokazuje coś zupełnie przeciwnego? Wszędzie wpycha się rozwrzeszczany antropocentryzm. W seminariach duchownych od teologii większe ma dziś znaczenie antropologia i psychologia. W liturgii ma większe znaczenie spontaniczna twórczość współczesnych nam ludzi, niż to co kształtowało się przez wieki i pochodziło z ustnych podań od samych Apostołów, a zatem i od Pana naszego Jezusa Chrystusa. Wiara staje się rodzajem psychoterapii, a nie autentycznym kontemplowaniem Boga.

Papierkiem lakmusowym stanu dzisiejszej wiary naszego społeczeństwa jest reakcja nas, katolików na coraz większe zeświecczenie naszego społeczeństwa, na coraz częstsze akty profanacji oraz na demoralizujące i gorszące rozmaite parady i happeningi. Każde tego typu wydarzenie powinno spotkać się z wezwaniem do nawrócenia, pokuty i wynagrodzenia Bogu za obrazę Jego majestatu. Każde tego typu wydarzenie powinno kierować nasze myśli na słowa anioła w Objawieniu Fatimskim: „pokuta, pokuta, pokuta!” Jakże się może ostać nasze społeczeństwo jeśli tak bardzo oddalamy się od Boga, jeśli co chwilę popełnia się przy naszej akceptacji grzechy wołające o pomstę do Nieba? Czy my jeszcze wierzymy w to, że Bóg istnieje? Czy chcemy Go kochać? Czy chcemy aby inni Go również kochali? Dla mnie jest jasne, że gdybyśmy Boga traktowali poważnie, nie pozwolilibyśmy na te wszystkie symptomy moralnego rozkładu.